Ten śpiew można było sobie podarować. Proszę, siedź grzecznie, to już długo nie potrwa. Jak ta baba się ubrała? Ciekawe czy zdążymy na obiad do rodziców? Duszno… Te i inne myśli przychodzą nam często do głowy. Kiedy? W czasie Mszy św. która w obiegowemu przekonaniu nie może być zajmująca. No chyba, że ktoś jest kapłanem i właśnie ją sprawuje. Choć nawet i w takim przypadku pojawić się może rutyna. A jak rutyna, to nuda. A jak nuda, to próby jej zabicia i nasze myśli już lecą w stronę o wiele bardziej absorbujących nas spraw. I jeżeli dzieje się to dzisiaj, gdy liturgia sprawowana jest w naszym ojczystym języku, to pomyślcie państwo, co się działo gdy obowiązywała łacina. Nic dziwnego, że magiczna formuła hokus-pokus wzięła się właśnie z przekształcenia łacińskich słów wypowiadanych przez kapłana w czasie przeistoczenia. Tak, Najświętsza Eucharystia, nieustannie stanowi dla nas wyzwanie. Jak nikt inny zdawał sobie z tego sprawę dzisiejszy patron, dlatego w połowie XIX wieku podjął stosowne wysiłki, by Mszę św. odczarować w oczach wiernych. Oczywiście, nie jest tak, by ta myśl od dziecka nieustannie go dręczyła. Zaświtała mu w głowie po raz pierwszy dopiero, gdy przyjął święcenia kapłańskie i jak jego przyjaciel, św. Jan Maria Vianney, został wysłany do parafii wołającej swoją obojętnością religijną o pomstę do nieba. Dzisiejszy patron dwoił się i troił, by uczynić serca swoich parafian nieco bardziej przychylnymi Bogu, ale nic z tego nie wynikało. W końcu przerażony swoją niemocą i odpowiedzialnością za powierzone mu dusze po prostu uciekł do nowo powstałego misyjnego zgromadzenia marystów. Liczył, że zostanie wysłany na misje, gdzie przynajmniej nie będzie musiał walczyć z masowo występującym po francuskiej rewolucji antyklerykalizmem i najzwyczajniejszą religijną ignorancją. Tak, dobrze państwo słyszycie – dzicy wydali mu się bardziej przyjaźni od rodaków. Na szczęście przełożeni zamiast spełnić jego pragnienia dali mu całych 17 lat na pracę nad sobą. Efekt przerósł ich najśmielsze oczekiwania. Po tym czasie dzisiejszy patron zwrócił się bowiem do nich z prośbą o zgodę na opuszczenie swojego zgromadzenia i powołanie nowego - kapłanów od Najświętszego Sakramentu - całkowicie oddanego tylko temu, by ludziom pomóc zrozumieć i ukochać Eucharystię. Oprócz eucharystów, jak ich potocznie nazywano, powstała jeszcze żeńska gałąź tej rodziny zakonnej i świeckie bractwo, a ich założyciel do końca swojego życia, czyli do roku 1868, niezmordowanie szerzył miłość do Eucharystii tak słowem, jak i czynem. Dzisiejsze tygodnie i kongresy eucharystyczne są poniekąd jego zasługą. Jego czyli kogo, wiecie państwo? Świętego Piotra Juliana Eymarda, apostoła Eucharystii.