O miłości do Kościoła z Ewą Urygą rozmawia Jan Drzymała
Jan Drzymała: Jak pani znalazła swoje miejsce w Kościele i w Karmelitańskim zakonie świeckich, do którego Pani należy?
Ewa Uryga: Ta droga toczyła się bardzo różnie. Dostałam wielką łaskę ukochania Eucharystii. Nie uświadamiałam sobie tego, dopóki nie przeszłam pewnych bardzo burzliwych spraw w życiu osobistym. Usłyszałam kiedyś od ojca karmelity, który jest zarazem świetnym psychologiem, że z moim życiorysem, to powinnam skończyć w rowie i ćpać. Przyznałam, że zdaję sobie z tego sprawę, ale wiem, co mnie uratowało. Miałam taką zasadę, że dla mnie nie było życia bez Komunii Świętej. Jako małe dziecko już to czułam, ale wtedy nie zdawałam sobie z tego tak bardzo sprawy. Dla mnie nie było takiej sytuacji, bez względu na to, ile by mnie to nie kosztowało, żebym nie mogła pójść do Komunii. Zrozumiałam, że najpiękniejszym momentem życia jest każda Eucharystia. To jest niesamowite i tego teraz doświadczam najbardziej.
Dlaczego nam właściwie potrzebny jest Kościół?
- Bo nie można kochać Boga, nie kochając ludzi. Podobnie jest z Matką Bożą, która zawsze wskazuje na Jezusa. Z relacji osobowej między Bogiem a człowiekiem wynika też to, że człowiek kieruje się na drugiego człowieka. My żyjemy w Bogu, jak mówi święty Jan od Krzyża. Jesteśmy naczyniami połączonymi. Nie można odłączyć człowieka od Boga i nie można odłączyć się od bliźniego. To nie tak, że relację z Bogiem każdy przeżywa osobno. Św. Jan od Krzyża pisał, że my wszyscy jesteśmy bardzo mocno połączeni ze sobą i pewne konsekwencje naszych grzechów ponosimy wszyscy razem. Nie rozumiemy tego, o ile nie zostanie nam to przez łaskę pokazane.
A pani to zrozumiała?
- Długo nie mogłam zrozumieć. Dopiero teraz, będąc w Świeckim Zakonie Karmelitańskim, zaczynam to rozumieć. Tak, zaczynam, bo droga duchowa jest bardzo, bardzo długa.
Innymi słowy mamy widzieć obraz Boga w drugim człowieku...
- Często spotykam się z taką modlitwą i sama się o to modlę, żebym mogła na drugiego człowieka patrzeć przez pryzmat Jezusa. Jezus w każdym człowieku jest i spotykając każdego człowieka, obojętnie jakiego, na swojej drodze chciałabym widzieć w nim Jezusa. Każdy człowiek ma godność i Boski wymiar, dlatego nie można niszczyć człowieka. Można ocenić jego postępowanie, które jest takie a nie inne, ale nie możemy go niszczyć. Obojętnie na jakim jest etapie. My tego zresztą wcale nie wiemy
Musi pani przyznać, że to nie jest łatwe
- Oczywiście. To nie jest ludzkie. Jeśli człowiek nie będzie się o to modlił, to jest praktycznie niewykonalne. Kiedy Pan Jezus żył i apostołowie próbowali odpowiedzieć Mu na pytanie, kim jest, mówili, że jest prorokiem, a Szymon Piotr powiedział, że jest Synem Bożym. Usłyszał od Jezusa, że nie objawiły mu tego ciało i krew, ale Duch. Podobnie chyba jest z podejściem do drugiego człowieka.
O miłości do Kościoła z Ewą Urygą rozmawia Jan Drzymała
Jan Drzymała: Jak pani znalazła swoje miejsce w Kościele i w Karmelitańskim zakonie świeckich, do którego Pani należy?
Ewa Uryga: Ta droga toczyła się bardzo różnie. Dostałam wielką łaskę ukochania Eucharystii. Nie uświadamiałam sobie tego, dopóki nie przeszłam pewnych bardzo burzliwych spraw w życiu osobistym. Usłyszałam kiedyś od ojca karmelity, który jest zarazem świetnym psychologiem, że z moim życiorysem, to powinnam skończyć w rowie i ćpać. Przyznałam, że zdaję sobie z tego sprawę, ale wiem, co mnie uratowało. Miałam taką zasadę, że dla mnie nie było życia bez Komunii Świętej. Jako małe dziecko już to czułam, ale wtedy nie zdawałam sobie z tego tak bardzo sprawy. Dla mnie nie było takiej sytuacji, bez względu na to, ile by mnie to nie kosztowało, żebym nie mogła pójść do Komunii. Zrozumiałam, że najpiękniejszym momentem życia jest każda Eucharystia. To jest niesamowite i tego teraz doświadczam najbardziej.
Dlaczego nam właściwie potrzebny jest Kościół?
- Bo nie można kochać Boga, nie kochając ludzi. Podobnie jest z Matką Bożą, która zawsze wskazuje na Jezusa. Z relacji osobowej między Bogiem a człowiekiem wynika też to, że człowiek kieruje się na drugiego człowieka. My żyjemy w Bogu, jak mówi święty Jan od Krzyża. Jesteśmy naczyniami połączonymi. Nie można odłączyć człowieka od Boga i nie można odłączyć się od bliźniego. To nie tak, że relację z Bogiem każdy przeżywa osobno. Św. Jan od Krzyża pisał, że my wszyscy jesteśmy bardzo mocno połączeni ze sobą i pewne konsekwencje naszych grzechów ponosimy wszyscy razem. Nie rozumiemy tego, o ile nie zostanie nam to przez łaskę pokazane.
A pani to zrozumiała?
- Długo nie mogłam zrozumieć. Dopiero teraz, będąc w Świeckim Zakonie Karmelitańskim, zaczynam to rozumieć. Tak, zaczynam, bo droga duchowa jest bardzo, bardzo długa.
Innymi słowy mamy widzieć obraz Boga w drugim człowieku...
- Często spotykam się z taką modlitwą i sama się o to modlę, żebym mogła na drugiego człowieka patrzeć przez pryzmat Jezusa. Jezus w każdym człowieku jest i spotykając każdego człowieka, obojętnie jakiego, na swojej drodze chciałabym widzieć w nim Jezusa. Każdy człowiek ma godność i Boski wymiar, dlatego nie można niszczyć człowieka. Można ocenić jego postępowanie, które jest takie a nie inne, ale nie możemy go niszczyć. Obojętnie na jakim jest etapie. My tego zresztą wcale nie wiemy
Musi pani przyznać, że to nie jest łatwe
- Oczywiście. To nie jest ludzkie. Jeśli człowiek nie będzie się o to modlił, to jest praktycznie niewykonalne. Kiedy Pan Jezus żył i apostołowie próbowali odpowiedzieć Mu na pytanie, kim jest, mówili, że jest prorokiem, a Szymon Piotr powiedział, że jest Synem Bożym. Usłyszał od Jezusa, że nie objawiły mu tego ciało i krew, ale Duch. Podobnie chyba jest z podejściem do drugiego człowieka.
O miłości do Kościoła z Ewą Urygą rozmawia Jan Drzymała
Jan Drzymała: Jak pani znalazła swoje miejsce w Kościele i w Karmelitańskim zakonie świeckich, do którego Pani należy?
Ewa Uryga: Ta droga toczyła się bardzo różnie. Dostałam wielką łaskę ukochania Eucharystii. Nie uświadamiałam sobie tego, dopóki nie przeszłam pewnych bardzo burzliwych spraw w życiu osobistym. Usłyszałam kiedyś od ojca karmelity, który jest zarazem świetnym psychologiem, że z moim życiorysem, to powinnam skończyć w rowie i ćpać. Przyznałam, że zdaję sobie z tego sprawę, ale wiem, co mnie uratowało. Miałam taką zasadę, że dla mnie nie było życia bez Komunii Świętej. Jako małe dziecko już to czułam, ale wtedy nie zdawałam sobie z tego tak bardzo sprawy. Dla mnie nie było takiej sytuacji, bez względu na to, ile by mnie to nie kosztowało, żebym nie mogła pójść do Komunii. Zrozumiałam, że najpiękniejszym momentem życia jest każda Eucharystia. To jest niesamowite i tego teraz doświadczam najbardziej.
Dlaczego nam właściwie potrzebny jest Kościół?
- Bo nie można kochać Boga, nie kochając ludzi. Podobnie jest z Matką Bożą, która zawsze wskazuje na Jezusa. Z relacji osobowej między Bogiem a człowiekiem wynika też to, że człowiek kieruje się na drugiego człowieka. My żyjemy w Bogu, jak mówi święty Jan od Krzyża. Jesteśmy naczyniami połączonymi. Nie można odłączyć człowieka od Boga i nie można odłączyć się od bliźniego. To nie tak, że relację z Bogiem każdy przeżywa osobno. Św. Jan od Krzyża pisał, że my wszyscy jesteśmy bardzo mocno połączeni ze sobą i pewne konsekwencje naszych grzechów ponosimy wszyscy razem. Nie rozumiemy tego, o ile nie zostanie nam to przez łaskę pokazane.
A pani to zrozumiała?
- Długo nie mogłam zrozumieć. Dopiero teraz, będąc w Świeckim Zakonie Karmelitańskim, zaczynam to rozumieć. Tak, zaczynam, bo droga duchowa jest bardzo, bardzo długa.
Innymi słowy mamy widzieć obraz Boga w drugim człowieku...
- Często spotykam się z taką modlitwą i sama się o to modlę, żebym mogła na drugiego człowieka patrzeć przez pryzmat Jezusa. Jezus w każdym człowieku jest i spotykając każdego człowieka, obojętnie jakiego, na swojej drodze chciałabym widzieć w nim Jezusa. Każdy człowiek ma godność i Boski wymiar, dlatego nie można niszczyć człowieka. Można ocenić jego postępowanie, które jest takie a nie inne, ale nie możemy go niszczyć. Obojętnie na jakim jest etapie. My tego zresztą wcale nie wiemy
Musi pani przyznać, że to nie jest łatwe
- Oczywiście. To nie jest ludzkie. Jeśli człowiek nie będzie się o to modlił, to jest praktycznie niewykonalne. Kiedy Pan Jezus żył i apostołowie próbowali odpowiedzieć Mu na pytanie, kim jest, mówili, że jest prorokiem, a Szymon Piotr powiedział, że jest Synem Bożym. Usłyszał od Jezusa, że nie objawiły mu tego ciało i krew, ale Duch. Podobnie chyba jest z podejściem do drugiego człowieka.