Jezus opowiedział swoim uczniom tę przypowieść: "Podobne jest królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie oblubieńca. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły ze sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w naczyniach. Gdy się oblubieniec opóźniał, zmorzone snem wszystkie zasnęły.
Lecz o północy rozległo się wołanie: «Oblubieniec idzie, wyjdźcie mu na spotkanie!» Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy. A nierozsądne rzekły do roztropnych: «Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną». Odpowiedziały roztropne: «Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie». Gdy one szły kupić, nadszedł oblubieniec: te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną i drzwi zamknięto. W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: «Panie, panie, otwórz nam». Lecz on odpowiedział: «Zaprawdę powiadam wam, nie znam was».
Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny".
Z mojego pokoju wmurowanego w średniowieczny mur obronny miasta patrzę na cmentarz. Po porannym znaku krzyża i modlitwie na klęczkach obok łóżka widok z okna na groby jest pierwszym, na którym spoczywa mój wzrok. Gdy po wieczornym rachunku sumienia, żalu za grzechy i mocnym postanowieniu poprawy zasłaniam żaluzje w oknie, widok na cmentarz jest ostatnim tego dnia. Nie przeszkadza mi to w wypiciu kawy, zjedzeniu posiłku i pracy. Cieszę się chwilą obecną i czuwam. Myśl o tym, że kiedyś się nie obudzę, nie przeraża mnie, bo życie Twoich wiernych, Panie, zmienia się, ale nie kończy. „Od kilku lat obraz śmierci nie tylko mnie nie przeraża – pisze Wolfgang Amadeusz Mozart – lecz przeciwnie, uspokaja i pociesza. Dziękuję Bogu, że mogłem poznać śmierć jako klucz do prawdziwego szczęścia”. Ta myśl hartowała Mozarta. Mnie też.