Słowa Najważniejsze. W I czytaniu

« » Kwiecień 2024
N P W Ś C P S
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
  • Inny Kalendarz

Niedziela 21 kwietnia 2024

Andrzej Macura

|

21.04.2024 00:00 GN 16/2024 Otwarte

Jest tylko jeden Zbawiciel

Trzecia mowa świętego Piotra zapisana w Dziejach Apostolskich to kolejny akt historii rozgrywającej się po zesłaniu Ducha Świętego. Tym razem Piotr przemawia nie do zgromadzonego ludu, ale do żydowskich zwierzchników. Jak napisał św. Łukasz, autor Dziejów Apostolskich, adresatami Piotrowego przemówienia są przełożeni, starsi, uczeni, arcykapłani Annasz, Kajfasz, Jan, Aleksander i „ilu ich było z rodu arcykapłańskiego”. Powodem wystąpienia przed tak zacnym gronem był dokonany przez Piotra i Jana cud – uzdrowienie człowieka chromego od urodzenia. Apostołowie twierdzili, że zrobili to mocą „Jezusa Chrystusa Nazarejczyka”, skazanego na śmierć. Przy okazji głosili naukę o „zmartwychwstaniu umarłych w Jezusie”, która dla przywódców Izraela musiała być nie do przyjęcia. Kapłani bowiem należeli do stronnictwa saduceuszów, którzy, w przeciwieństwie do faryzeuszów, nie wierzyli w możliwość powstania z martwych. Głoszenie zmartwychwstania uważali więc za herezję godzącą w podstawy ich wiary.

Piotr w swojej mowie jasno wskazuje, że wydając Jezusa na ukrzyżowanie, przywódcy Izraela wystąpili przeciw Bogu. On jednak sobie z tym poradził: wskrzesił Syna. I uczynił Go „głowicą węgła”, czyli pierwszym, podstawowym kamieniem Bożej budowli. To także było uderzeniem w pozycję przywódców. Wszak oni za „głowicę węgła” Izraela uważali samych siebie; władzę nad Izraelem mieli – tak uważali – z nadania Boga. Na razie jednak nie będą podejmowali wobec Piotra i Jana ostrzejszych działań. Nie mogąc zaprzeczyć, że dokonali cudu, będą chcieli tylko zabronić im przemawiania w imię Jezusa. Piotr jednak odpowie im, że rozsądniej jest słuchać Boga niż ludzi, nawet tak wysoko postawionych jak jego słuchacze.

Dla uczniów Chrystusa w XXI wieku to ważna lekcja: nie są istotne funkcje, zaszczyty, godności, ważne jest to, czy człowiek słucha Boga. Arcyważne jest też jednak dla nas stwierdzenie Piotra, że „nie ma w żadnym innym – niż w Jezusie – zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, przez które moglibyśmy być zbawieni”. Ani Budda, ani Mahomet, ani ktokolwiek inny nie może dać człowiekowi zbawienia. Jedynym Zbawicielem człowieka, który może dać mu życie wieczne, jest Jezus Chrystus.

o. Wojciech Jędrzejewski OP

|

21.04.2024 00:00 GOSC.PL

Głębia imienia

nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia (Dz 4, 12b

Imię mówi o tym,  co mogę zrobić dzięki temu, kim jestem. W najlepszych chwilach naszego życia przeczuwamy tajemnicę własnego imienia. W tej podróży do głębi osobistej tożsamości i misji musimy przejść wiele  obcych krain, w których słyszymy pod naszym adresem przezwiska lub pseudonimy.  Są one  przeszkodą w rozpoznaniu tego, kim w istocie jesteśmy. Mamy szczęście, jeśli są przy nas „towarzysze podróży" (Antoine de Saint-Exupéry) - ludzie o wrażliwym sercu i zaciekawionym spojrzeniu. To, co mówią o nas, może być  okruchem światła, zdolnym wskazać ścieżkę wiodącą do miejsca, gdzie znajduje się „biały kamyk". Na nim wypisane jest nowe imię, którego nikt nie zna oprócz tego, kto je otrzymuje (Ap 2, 17). Ostatecznie jednak dopiero  odnajdując Tego, kto wyszeptał nasze imię z miłością - przywołując nas na ten świat - możemy odnaleźć najgłębszą prawdę o sobie. 

Wszyscy jesteśmy zaproszeni do innej jeszcze wędrówki - to droga duchowa, podczas której otwieramy się na tajemny sens i moc Bożego imienia. Aby nie pozostać jedynie na powierzchni religijnych symboli, nazw i teologicznych określeń - potrzebujemy słyszeć Imię Boga. Jego brzmienie i prawda tam ukryta nie da się wyrazić w jednym słowie. Blask tego imienia powstaje z wielu ognisk, spośród których wzbijała się łuna objawienia. Jego zapach przychodzi z wielorakim powiewem wiatru, tchnącego przez liczne ogrody Jego miłosnej obecności (Pnp 4,16). 

Ewangelia Chrystusa wybrzmiewa imieniem, o którym św. Piotr z miłością powie, że otwiera na spotkanie z Pełnią. „Nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, przez które moglibyśmy być zbawieni" (Dz 4, 12).  

Dojrzały jak niemowlę

1. „Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec”. Dzieci nie widzą miłości swoich rodziców. Każdy dwulatek jest małym „tyranem”, skupionym na sobie, domagającym się niekończącej się uwagi i troski. Dzieci uważają, że obowiązkiem rodziców jest ich kochać. Wciąż wołają: „mamo, tato, daj to, daj tamto”. Z biegiem lat dzieci, dojrzewając, odkrywają, że rodzice i ich miłość to cudowny dar, za który należy się wdzięczność. Wielu dorosłych pozostaje na zawsze dziećmi, czyli skupionymi na sobie egoistami. Świat promuje taki styl życia. Postawy wdzięczności, miłość rozumiana jako troska, odpowiedzialność za innych nie są dziś w cenie. Kochający rodzice dają dziecku miłość nawet wtedy, gdy nie doznają za nią wdzięczności. Wiedzą, że to wymaga czasu. Ale z pewnością chcieliby, aby kiedyś dzieci doceniły ich trud kochania. Nowożeńcy na weselach przy dźwiękach piosenki „Cudownych rodziców mam” dziękują za życie, za wychowanie. Jeśli to podziękowanie jest szczere, wywołuje u rodziców łzy szczęścia. Aby zobaczyć miłość Boga, którą mi daje, też trzeba czasu, dojrzewania. Moje życie zawdzięczam nie tylko rodzicom, ale i Ojcu w niebie. Nie jestem tu, na ziemi, z przypadku, jako efekt ślepych sił ewolucji przyrody. Jestem z miłości Boga. Moje życie jest darem Najwyższego. On mnie kocha nawet wtedy, gdy o Nim nie pamiętam, ale pewnie czeka na moment, gdy powiem Mu: „Tato, dziękuję”.

2. „Jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy”. To ważne, aby znać swoje korzenie: wiedzieć, skąd się pochodzi. Czyim jest się synem lub córką. Ale równie ważne w życiu jest to, aby wiedzieć, kim chcemy się stawać, do czego dążymy. Kim chcę być za 5, 10 czy 20 lat? Święty Jan zauważa, że „jeszcze się nie ujawniło, czym będziemy”. Tu nie chodzi tylko o to, że przyszłość jest tajemnicą, ale że nasza przyszła tożsamość będzie darem analogicznym do tego, jakim jest nasze obecne istnienie jako dzieci Bożych. Dojrzewamy do bycia kimś innym. I to nie jest tylko kwestia naszych dążeń do celu, wyborów, które nas kształtują. To, kim będziemy, zależy oczywiście od nas samych, ale tylko w pewnej mierze. Nasze przyszłe istnienie jest w ręku Boga, który nas kocha. Nasza przyszłość jest zależna od tej miłości. Im bardziej jesteśmy już teraz pewni tej miłości, im lepiej ją poznamy, tym bardziej możemy być spokojni o wieczną przyszłość.

3. Jan odsłania rąbek tajemnicy: „Będziemy do Niego podobni, bo ujrzymy Go takim, jakim jest”. Kiedyś zobaczymy Boga. I wtedy to, co teraz niejasno tylko przeczuwamy, czyli nasze podobieństwo do Niego, zajaśnieje pełnym blaskiem. Naszą ojczyzną jest Bóg i Jego miłość do nas. Żyjemy właściwie tylko po to, aby to odkryć. Aby w wolności uznać, że chcemy być Jego na wieki. Póki co rzucamy się to tu, to tam, bo nasze niespokojne serce tęskni za Nim, ale my jesteśmy zbyt pyszni, aby powtórzyć: „Nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły. Przeciwnie: wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy. Jak niemowlę u swej matki, jak niemowlę – tak we mnie jest moja dusza” (Ps 131).

Marcin Zieliński

|

21.04.2024 00:00 GOSC.PL

Bóg szuka przyjaciół, nie sług 

zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi, i rzeczywiście nimi jesteśmy (1 J 3,1)

Jedną z najważniejszych prawd, które rewolucjonizują nasze duchowe życie, jest tożsamość dziecka Bożego. Zanim zaczniemy wieść owocne życie duchowe, prowadzić innych do Boga, angażować się w różnego rodzaju misje, akcje i dzieła, potrzebujemy przyjąć i zrozumieć to, kim się staliśmy i kim jesteśmy w Królestwie Bożym. Święty Jan pisze dziś do nas o tym, że staliśmy się umiłowanymi dziećmi Boga. Co to tak naprawdę oznacza? Bardzo porusza mnie fragment Ewangelii, gdzie Jezus idzie na swój własny chrzest, który ma przyjąć z rąk Jana Chrzciciela. Czytamy: „W chwili, gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na siebie.  A z nieba odezwał się głos: Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie.” (Mk 1, 10-11). Jezus przyjmuje chrzest, a Ojciec z nieba ogłasza wszystkim: właśnie Ten jest moim synem, w Nim mam swoje upodobanie, On jest mój! 

Za każdym razem, gdy czytam ten fragment, mam wrażenie, że Ojciec pęka z dumy, chwali się swoim synem przed wszystkimi! Co jest poruszającego w tym fragmencie? Bóg Ojciec czyni to w momencie, gdy Jezus nie rozpoczął jeszcze swojej publicznej działalności. Gdyby Jezus był już po licznych ewangelizacjach, uzdrowieniach, uwolnieniach czy wskrzeszeniach, można by było powiedzieć: Ojciec objawia Mu swoją miłość, bo sobie na nią zasłużył. To takie ludzkie podejście… Bóg jednak w tej historii pokazuje nam swoją miłość, miłość względem swoich dzieci, którymi jesteśmy w pełni od momentu chrztu. Bóg Cię kocha i jest z Ciebie dumny ZANIM zrobisz cokolwiek dla Niego, zanim zaczniesz pracować dla Jego Królestwa i angażować się w jakiekolwiek dzieła. To jest tak ważne, abyśmy mieli doświadczenie bycia ukochanymi dziećmi Boga. Dlaczego? Bez niego wszystko, co będziemy czynić, będzie próbą zasłużenia sobie na Bożą akceptację i miłość. Będziemy bardziej pracownikami niż przyjaciółmi, ludźmi na kontrakcie niż wolnymi ludźmi, służącymi z motywacji, którą jest miłość. Bóg szuka przyjaciół, nie sług, a wszystko zaczyna się od przyjęcia tej miłości, którą oferuje nam najlepszy Ojciec, który jest w Niebie. Duchu Święty, pomóż nam dziś doświadczyć tego, jak wielką miłością obdarzył nas Bóg. 
 

Pasterze i najemnicy

Urzekła mnie pewna historia związana z ojcem Pio. Prawnik Alberto Del Fante z Bolonii był na 33. stopniu masońskiej inicjacji. Wszystko legło w gruzach, gdy jego żona zachorowała na raka. Śmierć była pewna i bliska. Zrozpaczony, usiłował opiekować się nią w szpitalu jak najlepiej. Pewnego dnia, płacząc, poprosiła go, aby udał się do San Giovanni Rotondo, do ojca Pio, by wybłagać u niego wstawiennictwo w sprawie cudu. Wiedziała, że jej mąż jest masonem i antyklerykałem, lecz to była jej ostatnia nadzieja. Prawnik początkowo zareagował gniewem i kpiną, twierdząc, że kobieta nakłania go do gry na loterii w sprawie jej zdrowia, lecz współczucie wzięło górę. Na miejscu postanowił pójść na poranną Mszę, po czym ustawił się w długiej kolejce do konfesjonału ojca Pio. Gdy przyszła jego kolej, powiedział zakonnikowi, że chce z nim porozmawiać. „Młody człowieku, nie trać mojego czasu!” – usłyszał z konfesjonału. „Po co tu przyszedłeś – żeby zagrać na loterii? Jeśli chcesz się wyspowiadać, uklęknij, jeśli nie, pozwól mi wyspowiadać tych biednych ludzi, którzy czekają”. Prawnik był wewnętrznie wstrząśnięty, słysząc, jak ojciec Pio powtarza dokładnie słowa, które dwa dni wcześniej on sam wypowiedział do swojej żony. Poza tym ton zakonnika nie dopuszczał żadnej dyskusji. Odruchowo uklęknął. Przez chwilę czuł się jak pusta kartka. Bał się, że spowiednik odezwie się znowu tym samym tonem.

„Tymczasem, gdy tylko uklęknąłem – opowiadał Del Fante – kapłan zmienił swój głos, stał się słodki i ojcowski. W formie pytań stopniowo odsłaniał przede mną każdy grzech z mojego dotychczasowego życia, a miałem ich wiele. Słuchałem z pochyloną głową i na każde pytanie odpowiadałem: »tak«. W końcu ojciec Pio zapytał mnie: »Czy masz jeszcze jakieś grzechy do powiedzenia?«. »Nie« – odparłem. »Nie wstydzisz się?« – zaczął z niespodziewaną szorstkością. »Ta młoda kobieta, którą niedawno wyprawiłeś do Ameryki, urodziła syna. W tym stworzeniu płynie wasza krew. A ty, nieszczęśniku, opuściłeś matkę i syna«. Wszystko było prawdą. Nic nie powiedziałem, tylko rozpłakałam się w niekontrolowany sposób. Nie mogłem tego powstrzymać. Ojciec Pio delikatnie położył mi rękę na ramieniu i szepnął mi do ucha, również szlochając: »Synu mój, za ciebie zapłaciłem tym, co we mnie najlepsze!«. Na te słowa poczułem, jak moje serce pęka na dwoje, jakby je przecięło słodkie ostrze. Płakałem pochylony: »Ojcze, wybacz, wybacz, wybacz!«. Słodki pokój przenikał mego ducha. Zakonnik powiedział delikatnym głosem: »Wspieraj mnie w pomaganiu innym«, po czym dodał: »Pozdrów żonę!«. Gdy wróciłem do domu, moja żona była zdrowa”.

Dobry pasterz oddaje swe życie za owce. Do tej miłości nikt nie może poczuć się przymuszony. Tylko wtedy nie ulęknie się wilków i ich zastraszania, gdy osiągnie w sobie ten rodzaj wolności, który pozwoli mu zużyć czas, zdrowie, umiejętności, a nawet zaryzykować życie, byle tylko ocalić owcę. Opowiadają, że ksiądz Dolindo wyrzucał skutecznie demony z osób przez nie nękanych, biczując się w ich intencji do krwi. Nie było takiego złego ducha, który by mu się oparł. Najemnik sporządza harmonogram i kosztorys działania, dobry pasterz daje siebie, nie zważając na straty. Byle uratować bądź uchronić ukochaną owieczkę, za którą umarł sam Jezus.