1. Oba te wydarzenia łączy to, że chodzi o modlitwę. Przemienienie było chwilą niezwykle intensywnej modlitwy. Było to umocnienie najbliższych uczniów na czas próby. Jezus chciał w ten sposób naładować ich duchowe baterie, aby gdy przyjdzie noc, sięgnęli pamięcią serca do doświadczenia blasku Góry Przemienienia. Można powiedzieć, że zostali napełnieni światłem, aby przetrwać noc.
2. My też mamy swoje góry przemienienia. Są takie chwile, gdy zalewa nas blask Bożego światła. Modlitwa daje radość, jesteśmy spokojni o przyszłość, jest nam dobrze w Kościele. A potem przychodzą chwile próby. To nieraz długie noce, gdy Bóg wydaje się odległy, niezrozumiały, obcy. Wchodzimy do naszego Getsemani. Gdy brakuje światła, trudno jest czuwać, można łatwo zasnąć. Ale i w pierwszym, i w drugim przypadku to Jezus jest Tym, który nas prowadzi. Zarówno na Górę Przemienienia, jak i do Ogrodu Oliwnego. I jest z nami zarówno w chwilach jasności, jak i ciemności.
3. Dotyczy to indywidualnego losu każdego z nas, ale podobnie rzecz się ma z historią Kościoła. Są takie okresy w życiu wspólnoty wiary, w których Bóg daje nam doświadczyć mocy swego światła. Gdy prawda Boża jest jasno wykładana i głoszona z mocą. Gdy Kościoły rosną. Gdy świętość chrześcijan promieniuje na świat i pociąga innych. Wielu powiada wtedy jak Piotr: „Dobrze nam tu być”. Przychodzą jednak i na Kościół chwile trwogi. Gdy wielu uczniów Jezusa śpi, zamiast modlić się i czuwać, nawet ci najbliżsi i najważniejsi. To ciemna noc wiary, gdy wszystkie pewniki zostają zakwestionowane. Śmierć Kościoła wydaje się nieunikniona, a diabeł zaciera ręce z uciechy. W takich chwilach nie tyle chodzi o to, by z nostalgią wspominać blask góry Tabor. Chodzi raczej o to, by wytrwać w Kościele przy Jezusie. Właśnie wtedy, gdy Jego moc nie jest już tak ewidentna, gdy wydaje się On wręcz przegrywać, gdy świat pociąga bardziej niż Bóg.
4. Jesteśmy dziś zaproszeni, aby pobyć z Jezusem na Górze Przemienienia. Jego twarz jaśnieje. To blask Boga. Nie cały blask – tego byśmy nie wytrzymali – ale jakiś mały promień. Prawda, dobro i piękno są z Boga. Dlatego świecą. Jest jakiś blask prawdy, świetlistość dobra, błysk piękna. Każdy z nas musiał czegoś takiego doświadczyć. Odzienie Jezusa stało się białe jak światło. Jak to zrozumieć? Odzieniem wcielonego Boga było Jego człowieczeństwo. Ono świeciło Bożym światłem. Dziś odzieniem Boga jest Kościół, Ciało Chrystusa. Tak łatwo dostrzec na nim brud, skazy, naderwane fragmenty pozszywane byle jak. Ale to, co powierzchowne, nie powinno nam przysłonić głębi. Bóg Ojciec w każdej Eucharystii mówi: „To jest mój Syn umiłowany… Jego słuchajcie!”. Mówi to o Jezusie, a dziś także o Kościele, który jest przedłużeniem, trwaniem Jezusa w historii. Ten Kościół, czyli Jezus, mówi nam: „Wstańcie, nie lękajcie się!”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
W przeciwieństwie do dzisiejszego fragmentu Ewangelii, która opowiada historię przemienienia, w pierwszym czytaniu nie słyszymy historii o jakimś wyjątkowym objawieniu. A przecież Abram słyszy głos samego Pana Boga, który daje nakaz: „Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej”. Przyszły ojciec narodu wybranego ma wyjść ze swej ziemi rodzinnej, opuścić dotychczasowe więzi i udać się w nieznane: „do kraju, który ci ukażę”. Boży nakaz nie precyzuje, co będzie miejscem przeznaczenia. Posłuszny Bożemu wyzwaniu Abram wyrusza w nieznane. I to jest moment wielkiej zmiany.
Badania archeologiczne pokazują, że około 2 tys. lat przed Chr. na biblijnym Bliskim Wschodzie miało miejsce raptowne osuszenie klimatu. Wykopaliska dowodzą, że w tamtym okresie nastąpiła szybka redukcja miast, swoisty cywilizacyjny regres. Susza spowodowała, że osiadli rolnicy stali się na powrót wędrownymi pasterzami, szukającymi pastwisk dla swych stad. To archeologiczne tło doskonale harmonizuje z biblijną narracją. Abram ze swym ojcem Terachem opuszczają Ur i jako koczownicy wędrują do Charanu, miasta, które było bazą karawan przybywających tutaj z Egiptu i Mezopotamii oraz centrum wymiany handlowej. Z Charanu Abram wyrusza na południe, szlakiem karawan idących do Egiptu. Ale tam nie dociera. Jego nową ojczyzną staje się ziemia Kanaan, która potem będzie Palestyną, biblijną Ziemią Obiecaną.
Abram jest posłuszny słowu samego Pana Boga. Nie doświadczył jakiegoś szczególnego objawienia, ale usłyszał głos Pana i był mu posłuszny. Choć to dopiero początek biblijnych opowieści, pierwsze rozdziały Starego Testamentu, już można zauważyć, że gdy głos zabiera sam Bóg, trzeba tu widzieć istotną przemianę. Tak jest w opisie stworzenia świata i człowieka. Oto wszystko jest stworzone, ale brak jeszcze ostatecznej harmonii: „Potem Pan Bóg rzekł: »Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam; uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc«” – mówi Pan Bóg, stwarzając kobietę.
Podobnie Stwórca reaguje na zło, zanim ukarze świat potopem: „Bóg rzekł do Noego: »Postanowiłem położyć kres istnieniu wszystkich ludzi, bo ziemia jest pełna wykroczeń przeciw Mnie»”. I u początku kary potopu kolejny raz Pan Bóg przemawia do Noego: „Wejdź wraz z całą twą rodziną do arki, bo przekonałem się, że tylko ty jesteś wobec mnie prawy wśród tego pokolenia”.
Pan Bóg, który przemawia do Abrama, wybiera go na ojca narodu wybranego, dokonując ważnego nowego aktu w historii zbawienia. Na Górze Przemienienia mówi: „To jest mój Syn umiłowany” i otwiera ostatni ważny etap w misji swego Syna. Z Góry Przemienienia Pan Jezus rozpocznie podróż do Jerozolimy, gdzie dokona dzieła zbawienia świata. •
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Doktor Li Wen Liang miał 34 lata. Jako pierwszy usiłował zwrócić uwagę na pojawienie się nowego koronawirusa. Został zmuszony do milczenia oraz zastraszony. Zmarł 6 lutego. Pozostawił 5-letniego synka i żonę w ósmym miesiącu ciąży, też zarażoną. Początkowo jego śmierć podlegała cenzurze. Gdy została ujawniona, świat poznał lekarza, który starał się do końca ocalić innych. „Nie chcę być bohaterem – napisał. – Mam rodziców, dziecko, żonę w ciąży, która niebawem będzie rodzić. I wielu pacjentów na oddziale. Gdy walka ustanie, spojrzę w niebo ze łzami spadającymi obficie jak deszcz”. W swoich notatkach zapisał: „Moi chorzy, tyle niewinnych osób, umierając, patrzą mi w oczy z nadzieją życia. Kto by przypuszczał, że i ja będę umierał?”. Z czasem świat dowiedział się, że doktor Li Wen Liang jest katolikiem. Pod zielonym kitlem jego serce skrywało „święte powołanie”. Uległ urokowi „naszego Zbawiciela, Chrystusa Jezusa, który zniweczył śmierć, a na życie i nieśmiertelność rzucił światło przez Ewangelię”. Gasnąc, notował: „Moja dusza jest w raju, podczas gdy ciało spoczywa na białej pościeli. Żegnajcie, moi kochani. Żegnaj, Wuhanie, moje miasto rodzinne… Mam nadzieję, że po tych potwornościach wspomnisz, że ktoś usiłował pokazać ci prawdę. Ufam, że po tych okropnościach dowiesz się, co znaczy być sprawiedliwym. Nigdy więcej ludzie nie powinni cierpieć na skutek beznadziejnego i dojmującego strachu i smutku”. Zakończył cytatem ze świętego Pawła: „W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, wiary ustrzegłem. Na ostatek odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu odda Pan, sprawiedliwy Sędzia” (2 Tm 4,7-8). Z pewnością wielu chorych, których uda się przywrócić zdrowiu, będzie nosić w sobie ślad pamięci o tym chrześcijańskim doktorze, który na ich oczach i między ich łóżkami „wziął udział w trudach i przeciwnościach znoszonych dla Ewangelii mocą Bożą”.
Pewnie też nigdy nie zapomną o dzielnym kapelanie Marynarki Wojennej USA pasażerowie statku Westerdam, który wypłynął z Hongkongu, by wreszcie zacumować u wybrzeży Kambodży. Wśród 1455 pasażerów odkryto 50 przypadków zarażonych koronawirusem. Kapłan dzień i noc wspierał pasażerów i członków załogi, spowiadał, podtrzymywał na duchu, odprawiał po kilka Mszy w różnych miejscach wycieczkowca. Ostatnią sprawował dla załogi, która nie mogła pozwolić sobie na panikowanie. Dwa tygodnie na morzu, w lęku i niepewności. Nikt nie pozwala na przybicie do brzegu. Nieczyści. W takiej sytuacji dobrze jest mieć kapłana na pokładzie. Człowieka ze „świętym powołaniem” w sercu. •
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.