Mam 34 lata. Opowiem Wam historię, którą przeżyłem. Historię, która opowiada o tym, że Bóg kocha i o tym, że zła nie można lekceważyć.
Jednakże cały finał miał miejsce tej samej nocy. We czwartek, między godziną 23. a 24. odmawiałem różaniec, wciąż przeżywając wdzięczność Bogu za wolność. Potem ułożyłem się w łóżku gotów do pogrążenia się we śnie z uśmiechem na twarzy. Wtem nad moją głową coś ryknęło. To był bardzo długi ryk i bardzo mroczny. Można go porównać do szybko ciągniętego po betonie niemożliwie wielkiego głazu. Jak byłem spokojny, tak szybko przeraziłem się, odskoczyłem i wtedy ryk zza mojej głowy bardzo szybko uciekł w górę i zniknął. Szybko włączyłem światło w pokoju i zapytałem żony, czy też to słyszała. Zaspana zaprzeczyła. Potem przez jakiś czas analizowałem, co się mogło wydarzyć.
Następnego dnia rozmawiałem o tym ze swoją znajomą z Facebooka. Zapytała mnie, o której godzinie się modliłem. Okazało się, że nieświadomie modliłem się w Świętej Godzinie, kiedy Jezus modlił się w Ogrójcu. Wtedy modlitwa ma jeszcze mocniejsze działanie. Bardzo się ucieszyłem, że tamtego dnia przyjąłem Jezusa do serca. Przypuszczam, że było tak, że zły uciekł, ale jeszcze tej samej nocy chciał wrócić. Kiedy się zaczął włamywać do mnie, drzwi od środka otworzył Jezus, a zły z wściekłości podkulił ogon i z rykiem niemocy uciekł.
Teraz żyję na nowo. Widzę rzeczy, których nigdy wcześniej nie widziałem. Czuję rzeczy, których nie odczuwałem. Przede wszystkim ta cisza. Już nikt nie myśli zamiast mnie. Nikt mi nie komentuje. Podczas uczestniczenia we Mszy Św. również jest inaczej. Nie czuję się niesamowicie śpiący, nie mam zawrotów głowy ani przyspieszonego oddechu. Zamiast tego widzę, że w kościele jest bardzo jasno. Nigdy tak jasno nie było. Zawsze było ciemno. Dodatkowo mam uczucie, jakbym nad głową miał bardzo dużo miejsca. Jakby sufity wszędzie były wyższe. Nawet podczas spaceru niebo wydaje się być wyżej niż wcześniej, o które prawie zawadzałem głową. Przede wszystkim czuję spokój i radość. Nie wściekam się z byle powodu. Nie denerwuję. Nie jestem zmęczony, zawsze chętny do pomocy. Czuję, że nareszcie jestem wolny. Nawet moja żona to zauważa. Mówi, że jestem inny, lepszy. Do kościoła nie chodzę z przymusu, ale z chęci. Z modlitwą jest podobnie. Chcę by Bóg cały czas się do mnie uśmiechał, tak jak wtedy mi to powiedział podczas pamiętnego czuwania.
Napisałem to, ponieważ czuję tak olbrzymią wdzięczność Bogu, że chcę, by mój przykład był dla podobnych mnie ostrzeżeniem. Zaś dla innych wzmocnieniem swojej wiary. Tekst ten nie ma na celu sprawić, bym miał sławę i poklask wśród innych. Nie ma też celu wywyższenia się czy udowodnienia, że moja wiara jest lepsza, czystsza - bo tak nie jest. Dlatego też piszę to anonimowo. Dzielę się z Wami tym, co sam przeżywałem. Przyznam, że gdybym tego sam nie przeżył, nie uwierzyłbym. Aż tak wydaje się to być niewiarygodnym. Pragnę przestrzec, że zły, szatan, diabeł, itd., to nie jest tylko wymyślony symbol grzechu. jakaś przenośnia. To nie są bajeczki o panu z widłami i rogami, które opowiada się, gdy dzieci są niegrzeczne, żeby je nastraszyć. On istnieje naprawdę i jest przerażający. Potrafi zamienić życie człowieka w piekło. Nawet dosłownie. Sprawić, że człowiek stanie się jego niewolnikiem. Zaś całkowite poddanie mu się może nawet grozić utratą życia, a co gorsze utratą Boga na wieczność. Każde spotkanie ze złym zostawia w psychice człowieka krwawiącą ranę. Ranę, która nigdy się nie zagoi. Oparzenie po jego dotyku, po którym blizna nigdy nie zejdzie. I z tym trzeba żyć do końca. Z urazem w psychice.
Ostrzegam, mówcie świadomie, co mówicie, ponieważ każdy odpowiada za to, co mówi. Nie „rzucajcie swoich słów na wiatr”. Nie przeklinajcie nikogo. Uciekajcie od wróżek, tarotów, okultyzmu. Nie pozwólcie na otwarcie się drzwi, przez które przejdzie coś, z czym bez Boga nie jesteście w stanie się zmierzyć.
Zastanawiałem się dlaczego Bóg pozwolił na to, co mi się przytrafiło? Jaki miał plan? Analizowałem to wszystko i doszedłem do takiego wniosku: zło w najczystszej postaci i żywe istnieje. Musi więc istnieć dobro w najczystszej postaci, Bóg Ojciec, Syn Boży, Duch Święty i również być żywym. Wmawia się nam, że Kościół katolicki manipuluje ludźmi. Okłamuje ich. Wciska bajeczki. A ja się pytam, czy zło aż tak wierzy ludziom, że przeraźliwie boi się Boga „wymyślonego” przez ludzi, przez Kościół? Moim zdaniem, to jest dowód na to, że Bóg istnieje i żyje.
Przypominam sobie mój pierwszy żywy kontakt z prawdziwym Bogiem. Kiedy prosiłem Go na pamiętnym czuwaniu, żeby mi pokazał, dlaczego jest potrzebny i dlaczego ludzie go tak kochają. Myślę, że tym, co doświadczyłem do tej pory w życiu, odpowiedział mi na to pytanie i wzmocnił moją miłość do Niego. Powrócił uśmiech na Jego twarzy. Teraz uśmiecha się do mnie… i do Ciebie.