Widziałem twarz diabła

Mam 34 lata. Opowiem Wam historię, którą przeżyłem. Historię, która opowiada o tym, że Bóg kocha i o tym, że zła nie można lekceważyć.

Dla Boga nie ma przypadków. Okazało się, że osoba, która mnie skontaktowała z księdzem, bardzo cierpi duchowo i wiele wycierpiała się w przeszłości. Śmiertelna choroba; pastwienie się emocjonalnie i fizyczne innych ludzi nad nim; decyzja, której nie da się cofnąć… Swoim sposobem rozumowania świata stał się dla mnie pięknym świadectwem wiary i zaufania Bogu. Zauważyłem również w nim emocjonalną chęć, a nawet żądzę posiadania zaufanego przyjaciela, któremu może się zwierzyć. W życiu został bardzo skrzywdzony. Pomyślałem, że moja w tym misja, żeby potrafił znowu zaufać człowiekowi. Poczułem się doceniony przez Boga. Byłem w szoku. On, sam Bóg, znając moje serce, moje życie, nie boi się i poleca mi „opiekę” nad bardzo wierzącym człowiekiem i jest w tym pewien, że Go nie zawiodę. Ponownie okazuje się, że nic nie dzieje się z przypadku. Bóg stawia nam na drodze ludzi, których możemy ominąć, ale też możemy ich zauważyć.

Z księdzem X umówiliśmy się na konkretny dzień na spowiedź generalną. Cały dzień było szaroburo i deszczowo. Jako że interesuję się filmami, wiedziałem, że w filmach taka pogoda jest symbolem oczyszczenia głównego bohatera. Symbolem zmian, które mają wielki wpływ na jego przyszłe życie. Mając taką wiedzę, ucieszyłem się z takiego symbolu.  Zbliżała się godzina mojej spowiedzi. Starałem się na nią przygotować jak najlepiej. Jak najbardziej sumiennie. Ruszyłem na plebanię. Bardzo się bałem, ale i jednocześnie chciałem mieć to już za sobą i nie mogłem się doczekać. Wtedy stało się coś, co mnie przeraziło. Kiedy szedłem na plebanię, zły szalał. Moje ciało całe drżało ze strachu, nie z zimna. W pewnym momencie usłyszałem jakiegoś „rajdowca”, który pędził bardzo szybko przez miasto. Zły powiedział, że jak chcę, mogę rzucić się pod koła tego samochodu. Wtedy będę miał argument, żeby nie iść do spowiedzi. To zmroziło moją krew w żyłach i tylko potwierdziło, że robi się coraz bardziej niebezpiecznie w moim życiu. On chciał, żebym się zabił. Był tak zdeterminowany. Zrobiłby wszystko, żebym tylko nie wyspowiadał się. Przerażony, przyspieszyłem kroku.

Na miejscu udaliśmy się z księdzem X do kaplicy na plebani. I tam odbyła się spowiedź. Wyciszyłem się i zaczęliśmy. Usiedliśmy obok siebie w jednej ławce. Nie patrzyłem na księdza, ale przed siebie na ołtarz. To była spowiedź inna niż wszystkie. Nie czułem, że spowiadam się księdzu, ale samemu Jezusowi. Na ołtarzu kaplicy stała figura zmartwychwstałego Jezusa. Tam miałem wpatrzone oczy podczas spowiedzi. Rozmawiałem z Nim, a nie z kapłanem. Czasem niechcący, kątem oka spoglądałem na księdza X. Widziałem, jak współcierpi ze mną. Jak przeżywa moją spowiedź. Były momenty, że miałem czarną dziurę w głowie. Momenty, gdzie wszystko, co pamiętałem uciekało. Innym razem tak mnie dusił żal, że nie potrafiłem nic powiedzieć. Nie wiem czy to kapłan, czy ktoś inny się za mnie modlił w tej chwili, ale to mi bardzo pomagało. Czułem siłę, że mogę temu podołać. Że mogę postawić się złemu duchowi.

Zły ciągle walczył. Ciągle wszystko komentował. Ciągle mi wypominał, że robię z siebie idiotę, że robię jakieś przedstawienie, teatrzyk, że nie jestem godzien. Klepał mi to cały czas w głowie. Przeszkadzał mi, jak tylko mógł.

Sam ksiądz był idealny. Taki, o jakiego się modliłem. Cierpliwy, nie popędzał mnie, nie osądzał, lecz cierpiał ze mną. Kiedy ksiądz rozpoczął naukę, zły oczerniał księdza. Powiedział, że wybrałem beznadziejnego księdza, który w kółko mówi to samo, że cały czas się powtarza, że klecha nie wie tak naprawdę, co ma powiedzieć. Mówił, że ksiądz X nie ma pojęcia o dobrej spowiedzi, że miał być ktoś mądry, a ten tu chyba pierwszy raz w życiu spowiedzi udziela. Klepał coraz głośniej. Tak, że ciężko mi było słuchać kapłana. Ciężko było mi się skupić na jego nauce. I wiecie co? Gdy ksiądz w imię Trójcy Świętej zaczął odpuszczać mi moje winy, zło zamilkło. Już się nie odezwało, a ja byłem lekko zdezorientowany, bo żyłem z tym już tak długo, że cisza była dla mnie szokiem.

Uśmiechnąłem się przez łzy. Następnie cały ciężar powolutku zaczął ustępować. Trwało to może z 2 minuty. Wszystko zaczęło ze mnie spływać, a ja czułem się coraz lżejszy. Spływało bardzo wolno. Potem spojrzałem na kapłana. Był zmęczony, ale szczęśliwy. Miał czerwoną twarz i przyspieszony oddech. Widać, że ta spowiedź kosztowała go sporo wysiłku i jest teraz bardzo zmęczony.  Mimo to, uśmiechnął się i powiedział, że teraz w niebie jest karnawał. Na co również odpowiedziałem uśmiechem. Wyciągnął dłoń i pogratulował mi. Czułem się jakbym zrobił coś niesamowitego, co było niemożliwe dla zwykłego śmiertelnika. Jakbym góry przenosił jedną ręką. Czułem wielką radość, ale i wdzięczność. Wdzięczność Bogu, że nie pozwolił mi zniknąć. Że on sam nie zniknął zupełnie dla mnie. Byłem mu wdzięczny za ludzi, których postawił na mojej drodze, a którzy przyczynili się do mojego ratunku. Patrząc na tabernakulum w kaplicy, zapytałem, czy jest tu Jezus. Ksiądz X powiedział, żebym chwilkę poczekał, przebierze się i udzieli mi komunii. Zgodziłem się z radością. Od roku nie przyjmowałem komunii i miałem olbrzymią ochotę. Następnie na początku prywatnie, potem we dwójkę z księdzem X wielbiliśmy Boga. Na odchodne nie wiedziałem, co powiedzieć księdzu X w ramach mojej wdzięczności. Jedyne, co mi przyszło do głowy, to: „on już nic nie mówi”. Na co ksiądz X odpowiedział: „Bo mu Jezus nie pozwala”. Wyszedłem z plebani z wielką frajdą, dumą i wdzięcznością i udałem się do domu z Jezusem w sercu i poczuciem bezpieczeństwa. Teraz nic mi już nie groziło, bo oto dzięki Jezusowi pokonałem złego, który mnie zniewalał. Myślałem, że to już koniec.

« 2 3 4 5 6 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI: