Wstałem z wersalki i poszedłem do kuchni, aby poszukać sznurka, paska, może odkręcić gaz, wiedziałem, że nie chcę żyć. Było około godz. 23. W drodze z pokoju do kuchni zrobiłem kilka kroków. I nagle…
- Dar częstej spowiedzi.
- Przestały mi się podobać piosenki niereligijne.
- Dar modlitwy. Modlitwa stała się dziękowaniem, a nie proszeniem. Bóg wie, co mi potrzeba, i to otrzymam. Wystarczy tylko dziękować i Go kochać, prosić o miłosierdzie. Jeśli moja modlitwa jest prosząca, to raczej za innych niż za siebie.
- Brak lęku przed śmiercią. A właściwie to ja już do Ciebie, Panie, chcę, chcę bardzo (oczywiście proszę Boga, że zejdę z tego świata to tylko dla nieba).
Dał mi raz usłyszeć słowa szatana, a brzmiały one „zniszczę cię świnio” (jak tak o mnie myśli, to chwała Panu, gorzej jakby mnie miał za przyjaciela i kolegę).
Kiedyś naliczyłem łask 17, a pewno było dużo więcej, o których istnieniu się niedługo przekonam.
Do chwili tej spowiedzi słowo „łaska” było dla mnie niezrozumiałe, martwe, wymyślone przez Kościół. Teraz już wiem, czym jest. Wiem, że jak Jezus daje, to daje to, co potrzeba i zawsze w nadmiarze.
Przez kilka dni czułem przeogromną obecność Ducha Świętego, obecność Boga we mnie, do takiego stopnia, że po paru dniach pomyślałem: - Panie, już dość, stonuj miłość do mnie, nie mogę się skupić, pracować, myśleć o niczym innym, jak tylko o Tobie (takie głupie słowa do Boga powiedziałem). Bóg oczywiście z miłości do mnie stonował odczucie Jego bliskości po paru sekundach. A co dziwne, gdy to zrobił, zaraz zacząłem do odczuwania tej miłości tęsknić.
Kilka dni później.
Wyraźny głos w myślach moich powiedział mi: - Idź, przeproś księdza, z którego się wyśmiewałeś.
- Panie, o tym też wiesz? - zapytałem. – Nie, nie pójdę. Wstyd mi jest iść do niego. Przecież on nie wie, że się z niego naśmiewałem i drwiłem. Nie było go przy tym.
- Idź, przeproś księdza - kilkakrotnie Pan powiedział. Nie dał mi spokoju. Glos ten słyszałem nawet w łazience. I tam właśnie znowu się zapierałem, że nie pójdę, nie chcę, nie umiem, słaby jestem, wstyd mi iść do prawie nieznajomego księdza i go przepraszać.
Jezus bez słów, w myślach w mojej głowie, powiedział: - Jakbyś wiedział, jak mi było wstyd, wisząc na krzyżu. Myślisz, że byłem ubrany? Otóż nie, byłem całkiem nagi. Wstydziłem się, ale zrobiłem to dla Ciebie.
Wtedy powiedziałem: - Dobrze, jutro pójdę.
Następnego dnia w pracy uporczywa, Boża myśl: „zadzwoń do księdza, sprawdź, czy jest na parafii”.
Wzbraniałem się trochę, bo co ja mu powiem, jak zacznę rozmowę?
- Zadzwoń do księdza, czy jest na parafii - nie ustawało w mojej głowie
Odszukałem numer w internecie. Dzwonię, nikt nie odbiera. - Uff . W myślach powiedziałem: - Sam widzisz, Jezu, chciałeś, dzwoniłem, nikt nie odbiera, zrobiłem co chciałeś.
Jezus: - Wsiądź w auto i jedź do niego.
Co? W auto? Przecież księdza nie ma na parafii!
- Wsiądź w auto i jedź do niego.
Z niedowierzaniem w taki upór Jezusa sprawdziłem na mapach w internecie, jak tam trafić i ruszyłem. Jadąc, miałem myśl: zrobię, co mi Jezus mówi, ale przecież pewno i tak księdza nie zastanę i zaraz wrócę, i po kłopocie.
Kilkadziesiąt metrów przed domem księdza był kościół.
Jezus: - Idź do kościoła.
- Ale jak, Panie? Kościół zamknięty, jest 10 rano.
- Drzwi są przymknięte, ale naciśnij klamkę.
Nacisnąłem, drzwi się otworzyły. Kościół był pusty. Zobaczyłem w głębi modlącego się kapłana, do którego przyjechałem. Modlił się przed obrazem Jezusa Miłosiernego. Uklęknąłem w ostatniej ławce z nadzieją, że ksiądz zaraz skończy się modlić i będę mógł z nim porozmawiać. Prosiłem Maryję o odwagę do rozmowy.