Jedna wizyta w księgarni? Wyliczam: "Pod słońcem Toskanii", "Winnica w Toskanii", "Mądrość Toskanii" "Mój pierwszy rok w Toskanii", "Toskania dzień po dniu", "Wzgórza Toskanii", "Lato Toskanii", "1000 dni w Toskanii", "Moja Toskania", "Za dużo słońca Toskanii", "Miłość w Toskanii" i... Bóg wie, co jeszcze w Toskanii. Uff!
Proszę wycieczki, po lewej dom Stinga, po prawej słynna winnica Ferenca Máté. Przed nami prążkowana katedra Sieny, za nami Volterra i jej alabastrowe cudeńka. Nie ociągamy się! Idziemy na espresso, a potem kupujemy Brunello di Montalcino. Proszę przygotować co najmniej 20 euro za butelkę.
Ravioli czy schabowy?
„Krosno żąda dostępu do morza” – przeczytałem na murze podkarpackiego grodu. Obserwując lawinę tytułów, w których najważniejszym członem jest słowo „Toskania”, należałoby dopisać: „A Bochnia i Siedlce chcą dostępu do zielonych wzgórz usianych lawendą i rozmarynem!”. Liguria? Kalabria? Lacjum? Umbria? A co to takiego? Polacy śnią o Toskanii. Zziębnięci mieszkańcy Tczewa czy Sokółki marzą o tym, by zamienić wierzby płaczące na sięgające nieba cyprysy, „wino marki wino” na „Vernaccia di San Gimignano”, a szarą „ciasną, ale własną” dziuplę na ukryty wśród wzgórz kamienny kasztel. A ponieważ fundusze na to nie pozwalają, rzucają się na książki. To już nie moda. To rodzaj narodowej manii. Nawet w supermarketach na półce z alkoholem znajdziemy w dziale „wina włoskie” wyodrębnione półki „wina z Toskanii”.
Większość książek napisanych jest wedle podobnego schematu: garść literatury, kilka miłosnych zwierzeń i szczypta przepisów kulinarnych. Po lekturze tych wydawnictw naprawdę burczy w brzuchu! Ile można czytać o Penne alla rozza (makaronie w kształcie piór), pieczonych kasztanach, truflach, rybnej zupie Cacciucco, gdy w lodówce jedynie parówki i żółty ser? Próbujemy? „Dzwony wybiły pierwszą. Nadszedł czas na jedzenie. Niewiele rzeczy potrafi postawić mnie na nogi tak, jak wizja toskańskiego obiadu – oblizuje się Ferenc Máté we »Wzgórzach Toskanii«. – Na stole pojawiło się domowej roboty ravioli z farszem złożonym z ricotty i grzybów, zając w pikantnym sosie, pieczone warzywa i krzepkie czerwone wino. Następnie ricotta z jagodami. Potem pyszne espresso i grappa, którą długo popijaliśmy z twarzami zwróconymi do słońca”.
Bruschettą pachnie też „Mój pierwszy rok w Toskanii” Małgorzaty Matyaszczyk, gospodyni na toskańskiej plebanii, i bestseller Marleny de Blasi „Tysiąc dni w Toskanii”. Pamiętnik Amerykanki, która poprzednie 1000 dni spędziła w Wenecji, a kolejne w Orvieto, to mieszanka polukrowanego romansidła, przewodnika turystycznego i, a jakże, książki kucharskiej. Nic dziwnego, że autorka zajęła się oprowadzaniem po regionie coraz liczniejszych amerykańskich wycieczek. Sprawdza się mariaż literatury i kuchni. Podobny schemat, tyle że w wersji rozlewiskowo-jeziornej, zastosowała z powodzeniem Małgorzata Kalicińska.
Marcin Jakimowicz