Jedna wizyta w księgarni? Wyliczam: "Pod słońcem Toskanii", "Winnica w Toskanii", "Mądrość Toskanii" "Mój pierwszy rok w Toskanii", "Toskania dzień po dniu", "Wzgórza Toskanii", "Lato Toskanii", "1000 dni w Toskanii", "Moja Toskania", "Za dużo słońca Toskanii", "Miłość w Toskanii" i... Bóg wie, co jeszcze w Toskanii. Uff!
Nieprzeliczone tłumy turystów przetaczające się przez Pizę, Grosseto, Lukkę czy Arezzo zdumiały samych Włochów, mnie zaś nauczyły podróżowania bocznymi drogami, i to w dodatku tylko wczesną wiosną. Zachwyt Toskanią stał się motywem radosnej twórczości literackiej. Autorzy owych książek to najczęściej cudzoziemcy (zazwyczaj Amerykanie), którzy spędzili we Włoszech nieco czasu, a teraz próbują dzielić się z nami swoimi przeżyciami i obserwacjami”. A może to sposób na reedycje naszych lektur? Popuśćmy wodze wyobraźni, „Czterej pancerni i pies w Toskanii”, „Pan Samochodzik i zagadki Florencji”, „W pustyni i w Toskanii”czy wyciskacz łez „Toskański znachor”? Sukces murowany.
Zgaga wśród lawendy
No, dość tej arcypolskiej ironii. Z czystym sumieniem polecam dwa pierwsze wydawnictwa Ferenca Máté. To pełne humoru wspomnienia węgierskiego pisarza, obieżyświata, który postanawia zapuścić wreszcie korzenie. Przemienia opuszczoną osiemsetletnią ruinę w dom z bajki, a na zaniedbanej ziemi tworzy wymarzoną winnicę. Nie ma tu lukru, a Máté opisuje na przykład, jak poradzić sobie z eksplodującymi kadziami fermentującego trunku i jak targować się z potomkami Etrusków. O ile jednak dwie pierwsze książki Węgra były pasjonującą opowieścią „z krwi i kości”, jego ostatnia – „Mądrość Toskanii” – jest mdławym wymądrzaniem się.
Zwietrzył koniunkturę i na każdej stronie przekonuje, że życie wśród winnic Montalcino jest lepsze niż w zakorkowanym mieście molochu. Tyle że o tym wiedzą nawet przedszkolaki. Odbija mi się Toskanią. Nie, nie przejadłem się Crostini alla Fiorentia – pasztetem z kurzych wątróbek ani Tagliatelle all’Ortolana – świeżym makaronem jajecznym. Wróciłem z księgarni. Zgaga tym smutniejsza, że wiosną chciałem znów przez tydzień pokrążyć po ziemi pełnej owoców, zboża, zapachów i ociekających oliwą karłowatych drzew. Chyba jednak zrezygnuję z tego pomysłu. Już w ubiegłym roku na każdym kroku słyszałem: Eine gelati bitte!
Ogromna dawka toskaniomanii przynosi skutek odwrotny do zamierzonego. Cyprysy, wzgórza, lawenda, kasztany, trufle, rozmaryn. Wino, kobiety i… śpię.
Marcin Jakimowicz