Wyszliśmy na jarmark bożonarodzeniowy. Modliliśmy się nad dwoma małżeństwami, gdy nagle ekspedientka z jednego ze straganów zawołała: „Ja też tak chcę!”. Zostawiła kolejkę ludzi i podbiegła do nas. Ks. Waldemar Maciejewski opowiada, co w Katowicach robią katolicy na ulicy.
Pierwsze odkrycie? Ludzie chcą słuchać. Naprawdę. Mamy w głowie gotowe scenariusze: „Wyjdziemy, a ludzie będą nas obojętnie mijali”. Nic podobnego! Ludzie chcą słuchać o tym, że są kochani przez Boga. Widzę to za każdym razem, a na ulice wychodzimy regularnie – opowiada ks. Waldemar Maciejewski, moderator diecezjalny Ruchu Światło–Życie w archidiecezji katowickiej. − Zaczęło się od Światowych Dni Młodzieży. Wtedy ruszyliśmy na ulice po raz pierwszy. Miałem poczucie, że jeśli po ŚDM schowamy się do kościoła, to przegramy czas, który dał nam Pan Bóg.
Gdy na oazie w planie było wyjście na uliczną ewangelizację, młodzi zareagowali entuzjastycznie. Byli pełni zapału, „na fali” po przyjęciu Jezusa jako Pana i Zbawiciela i odnowieniu przyrzeczeń chrzcielnych. Modlili się gorąco, przygotowali pantomimy.
Ksiądz wśród czarownic
Przyjechała do mnie znajoma, która opowiadała o tym, jak przez dwa dni wychodziła na ewangelizację. Bez pieniędzy, załatwionego noclegu. Jedynie z Biblią pod ręką. „Pan Bóg opiekował się wszystkim! – opowiadała z błyskiem w oku. − Rodzina, która zaprosiła mnie na obiad, podała kaszę. A ja mam chore jelita i nie mogę jeść ziemniaków! Bóg zadbał nawet o takie detale”. Słuchałem tego i miałem na plecach ciarki. Młoda dziewczyna uczy mnie, księdza z ośmioletnim stażem, ewangelizować, a ja boję się wyjść na ulice! Zadzwonił do mnie znajomy diakon i powiedział: „Wieczorem z kolegą chodziliśmy po Katowicach i rozmawialiśmy z ludźmi o Jezusie”. „Ja też tak chcę!” – zawołałem. Przed rokiem w październiku zebrało się kilka osób z oazy i ruszyliśmy na ulice. Poszedłem z tymi, którzy mieli już doświadczenie ewangelizacji.
Pierwsze wyjście było w Halloween. Mijaliśmy ludzi w maskach upiorów i czarownic. Jeden chłopak popatrzył na moją sutannę i rzucił: „To też przebranie?”. „Nie” – odpowiedziałem. Zaczęli się śmiać. „Chodźcie, mamy dla was słowo Boże”. Podeszli. Poczęstowali się cytatami z Biblii (mamy ze sobą laminowane fragmenty Pisma Świętego). Nigdy nie patrzymy na to, ile osób się „nawróci”. To ślepa uliczka. Czasami młodzi wchodzili do szkoły, głosili Jezusa, a potem narzekali: „I co? Nikt nie przyszedł do wspólnoty”. Ks. Ryszard Nowak powiedział im kiedyś: „Przepraszam, a wy byliście na ewangelizacji czy na agitacji? Już samo ogłoszenie w szkole, że Jezus jest Panem, jest ewangelizacją”. Biskup Ryś podkreśla: „Sukcesem jest to, że opowiedzieliście o Jezusie. Usłyszało to wiele osób! Resztę zostawcie Jemu”.
Słowo daję
Podchodzimy do ludzi i pytamy: „Czy doświadczasz miłości Boga?”. Rozdajemy cytaty z Pisma. Nawet ci, którzy się spieszą, zabierają je do domów.
„Proszę pani, mam dla pani Słowo” – zawołałem kiedyś do pewnej kobiety. „Nie mam czasu, spieszę się” – rzuciła w biegu. „To proszę chociaż poczęstować się biblijnym cytatem”. Wzięła, przeczytała i… przystanęła zdumiona. „To jest o mnie! To dokładnie to, co w tej chwili przeżywam!”. A potem zaczęła sprawdzać, czy nie mamy w koszyku takich samych cytatów. (śmiech) Przestała się spieszyć. Stanęła, by porozmawiać.
W ciemnej uliczce spotkaliśmy chłopaka. „Mam dwadzieścia lat, jestem bezdomny, moi rodzice nie żyją”. Zaczęliśmy się nad nim modlić wstawienniczo. Obok przechodził jakiś człowiek, zobaczył nas i powiedział: „Słuchajcie, mam chore ramię. Pomodlicie się za mnie?”. Po chwili na Stawowej zobaczyliśmy człowieka o kulach. Miał boreliozę. Zaczęliśmy się modlić na środku ulicy. Ujrzało to dwóch chłopaków: „Księże, mamy problem z alkoholem”. Zaczęliśmy się za nich modlić, gdy podszedł ktoś następny: „Ja też chcę!”.
Zawsze wychodzę w sutannie. Ludzie wiedzą, kim jestem. Czy reagują agresją? Nie. Dwa razy ktoś, idąc daleko od nas, krzyczał: „Czarna mafia!”. Pobłogosławiłem go. Chciałem pogadać, ale sobie poszedł.
Marcin Jakimowicz