Wyszliśmy na jarmark bożonarodzeniowy. Modliliśmy się nad dwoma małżeństwami, gdy nagle ekspedientka z jednego ze straganów zawołała: „Ja też tak chcę!”. Zostawiła kolejkę ludzi i podbiegła do nas. Ks. Waldemar Maciejewski opowiada, co w Katowicach robią katolicy na ulicy.
Kurczę, akurat dziś?
To, co robimy, nie jest żadną duszpasterską nowinką. Ks. Franciszek Blachnicki tak zaplanował rekolekcje pierwszego stopnia oazy, by czternastego dnia młodzi wychodzili ewangelizować na ulice. Kiedyś, gdy wyszliśmy na ulice Wisły, jeden mężczyzna rozpłakał się: „Całe życie czekałem, by zobaczyć katolików głoszących Jezusa w moim mieście”.
Niektórzy myślą, że Kościół, który wychodzi na zewnątrz, zatraca się, rozmienia na drobne. Jest odwrotnie: Kościół, który nie wychodzi do świata, kurczy się i umiera.
Czasem trudno mi się zmobilizować, by wyjechać z Wisły do Katowic na ewangelizację. Wyprowadzam samochód z garażu, bo wiem, że młodzi na mnie czekają. Jeśli nie przyjadę, będą bez kapłana. Jechałem kiedyś zmęczony, przytłoczony, wypompowany. „Nie dam rady, dziś sobie odpuszczę, dołączę do kogoś” − kombinowałem. Pod dworcem usłyszałem: „Księże, jest nowa osoba. Nigdy nie ewangelizowała. Pójdzie z księdzem, dobrze?”. „Kurczę, akurat dziś? Lepiej nie mogliście trafić” − pomyślałem. (śmiech) To był wieczór, w którym widziałem, jak Bóg działał z mocą. Modliliśmy się na ulicy, a On dotykał ludzi.
Bez grosza
Mamy jasną zasadę: nie przyjmujemy pieniędzy. Ludzie chcą czasem coś nam wcisnąć, ale nie bierzemy ani grosza. To ważne w ewangelizacji. Ludzie z Drogi Neokatechumenalnej ewangelizowali kiedyś w Lublinie. Podeszli do nich bezdomni: „Kupcie nam bułkę”. „Nie mamy ani grosza” – odpowiedzieli ewangelizatorzy i wyjaśnili, jak wygląda ich posługa. Na bezdomnych zrobiło to tak wielkie wrażenie, że poszli do sklepu i kupili im bułki. (śmiech) Ludzi dziwi to, że nie przyjmujemy pieniędzy. Myślą, że skoro rozdajemy słowo Boże, to znaczy, że zbieramy jakieś datki.
Kiedyś rozmawiałem na ulicy z pewną kobietą. Przyleciała z Australii. Opowiadała, że w Kościele doświadczyła odrzucenia. „Gdybym dzisiaj was nie spotkała, nigdy nie weszłabym już do kościoła” − powiedziała, odchodząc. Czasem ludzie biorą młodych za Świadków Jehowy. Chcę doprowadzić do tego, że gdy ludzie zobaczą głoszących Ewangelię, powiedzą: „Zaś ta oaza wyszła!”. (śmiech)
Przed świętami wychodzimy na rynek, na jarmark bożonarodzeniowy. Kiedyś rozmawialiśmy z dwoma małżeństwami, modliliśmy się z nimi, gdy nagle ekspedientka z jednego ze straganów zawołała: „Ja też tak chcę!”. Zostawiła kolejkę ludzi i podbiegła do nas.
Biskup Dajczak powiedział kiedyś młodym na Przystanku Jezus: „Ewangelizacja zaczyna się od słuchania. Nie chodzi o to, by na siłę, »po trupach« wygłosić kerygmat. Najpierw musicie wysłuchać tego, co chcą powiedzieć ludzie”. A zapewniam, mają wiele do powiedzenia. Chcą się wygadać, wypłakać.
Ludzie pytają: czemu to robicie? Odpowiedzi jest mnóstwo. Najważniejsza brzmi: chcemy opowiedzieć światu o Jezusie. Chciałbym, by młodzi wypracowali w sobie taką postawę: idą przez park, widzą na ławce smutną osobę i od razu się do niej dosiadają, by porozmawiać.
Chodzimy po dwie, trzy osoby. Jedna głosi, druga się modli. Czasem przychodzi kilku ludzi, czasem dwudziestu. Spotykamy się pod katowickim dworcem i zaczynamy od Koronki do Bożego Miłosierdzia.
Kiedyś kończyła się modlitwa, a cztery osoby już pytały: „Co tu robicie?”. Młodzi tylko się odwracali i zaczynali głosić. Nie musieli zrobić nawet kroku. Powiedziałem im: „A tak baliście się wyjść. Niepotrzebnie! Sam Jezus podesłał wam ludzi!”.
Widzę, że w naszej ewangelizacji niezwykle ważna jest wierność. „Łaskawość i wierność spotkają się ze sobą”. Bądź wierny, a spotkasz łaskę. Niedawno podszedł do mnie pewien człowiek: „Widzę księdza na tej ulicy już piąty raz. Muszę koniecznie porozmawiać”. Czasem na pięć spotkanych osób cztery nie były w kościele od kilku lat. Dlatego wychodzimy na ulice.
Marcin Jakimowicz