Synowie i córki Króla


Uwiódł ich i choć początkowo bardzo Mu się opierali i robili wszystko, by „zmienił temat”, w końcu pozwolili się uwieść. Udowadniali Mu, że się nie nadają, ale On miał inne zdanie.

Synowie i córki Króla
   roman koszowski /foto gość Mariusz Orczykowski 
franciszkanin konwentualny, Kraków


Do zakonu wysłali mnie… rodzice. Kończyłem podstawówkę, a ponieważ delikatnie mówiąc, nie byłem zbyt grzecznym chłopakiem, rodzice, którzy bali się, czy wyrosnę na dobrego człowieka, po rozmowie z proboszczem uznali, że świetnym pomysłem będzie posłanie mnie do szkoły prowadzonej przez zakonników. (śmiech) Do franciszkanów w Legnicy. Ucieszyłem się. Zawsze jakaś egzotyka. Perspektywa, że wyjadę z domu w Kamiennej Górze do szkoły z internatem była ekscytująca, bardziej niż to, co Bóg dla mnie przewidział. 
Miałem 14 lat.

Pierwsze wrażenie było lekko przerażające. Wielki gmach byłej kolegiaty jezuickiej. Już wchodząc na korytarz, byłem przerażony. Gdzie ja jestem? Co tu ze mną zrobią? 
Szkoła nauczyła mnie samodyscypliny, samozaparcia. Codziennie mieliśmy Msze Święte. Dziś widzę, że wówczas Bóg zaczął pracować w moim życiu. Poznawałem zakon, życie św. Franciszka, chłonąłem zwłaszcza opowieści misjonarzy. Inspirowały mnie te historie. Potężnym świadectwem była dla mnie śmierć Michała i Zbigniewa, naszych franciszkanów z Peru. Zrodziła się we mnie myśl: jeśli mam być zakonnikiem, to takim jak oni. Radykalnym. Na 100 procent. Nie chcę życia tanio sprzedać. 


W czasie pierwszych rekolekcji w postulacie miałem mocne rzeczywiste doświadczenie miłości Jezusa. Chciałem życie zakonne rozpocząć od spowiedzi generalnej. Spędziłem kilka wieczorów w kaplicy. Prosiłem Ducha Świętego, by pokazał mi grzechy, przygotował mnie. Ostatniego dnia tuż przed spowiedzią doświadczyłem „dotknięcia”: zobaczyłem krzyż Jezusa. Miałem świadomość, że każdy mój grzech jest połączony z Jego śmiercią. Że oddał życie za moje grzechy. Doświadczyłem miłości, przebaczenia, uwolnienia. Po spowiedzi kapłan wyszedł z konfesjonału i przytulił mnie. Byłem cały zaryczany… Od tego momentu moje życie z Jezusem nabrało ogromnego przyspieszenia.


Czy zakon tłamsi wolność? Nie. Zabiera swobodę, ale nie niszczy wolności. Przestajesz być panem samego siebie, nie działa zasada „robię, co chcę”, ale skupiasz się na wolności duchowej, realnie jej doświadczasz. W ostatnich latach Pan Bóg mocno do mnie przemawiał: „Nie jesteś własnością zakonu, nie jesteś własnością prowincjała, ale Moją własnością. Daję ci moich braci, abyś ich kochał, a przez to był posłuszny”. To naprawdę uwalniające: przez miłość można czuć wolność i być posłusznym.


Od początku życia zakonnego spotykałem się z Odnową Charyzmatyczną. Chrztu w Duchu Świętym doświadczyłem jako diakon na kursie Alpha. Widzę, że w mojej prowincji zakonnej ta rzeczywistość mocno się rozwija. Wielu braci doświadcza tego dotknięcia Ducha. Jest też wielu, którzy tego nie rozumieją. Jest między nami kompromis: nie wpływamy na siebie, by się między sobą „ubogacić”. (śmiech) 
Co najbardziej zachwyca mnie w św. Franciszku? Wolność. Pokój. Relacja z Ojcem. I niesamowity duch pojednania, szukanie jedności. On nigdy nie szukał niczego dla siebie: „Pan dał mi braci”, „Pan mnie posłał”, „Pan mi powiedział”. Ta jego relacja z Ojcem nieustannie mnie inspiruje. not. Marcin Jakimowicz



« 1 2 3 4 5 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI: