Na linii frontu

O pomysłach z piekła rodem i seksie, który jest Boski, z ks. Robertem Skrzypczakiem rozmawia Marcin Jakimowicz.

Marcin Jakimowicz: Żyjemy na pierwszej linii frontu?

Ks. Robert Skrzypczak: Z całą pewnością. Jesteśmy kolejnym pokoleniem dziedziczącym rewolucję seksualną, która przetoczyła się przez Zachód w 1968 r. Punktem wyjścia tego gigantycznego buntu było zniszczenie wszelkich dotychczasowych autorytetów, punktów odniesienia. Rewolucja ta uderzyła nie tylko w państwo (wysyłające młodych do Korei czy Wietnamu), ale i w instytucję Kościoła, ojca, rodziny. Zaangażowali się w nią na Zachodzie również duszpasterze akademiccy. To oni szli z młodymi na barykady, gdzie propaganda marksistowska mieszała się ze słowami katechizmu. Wykrzykiwano hasła wyzwolenia się spod prawa ograniczeń: „Zakazane zakazywać!”.

Polska żyła wówczas „Dziadami” Dejmka i antyżydowską nagonką Gomułki…

Mieliśmy inne problemy. Kościół walczył o przetrwanie, o zachowanie tożsamości w systemie totalitaryzmu. Mam jednak wrażenie, że dziś w Polsce mamy do czynienia z wtórną falą uderzeniową…

Dlaczego to atak w rodzinę jest strefą najbardziej krwawych działań wojennych?

Bo rodzina jest pomysłem Pana Boga. Trudno jest uzasadnić jej istnienie, jeśli nie weźmie się pod uwagę biblijnej wizji człowieka. To Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę.

A pierwszym błogosławieństwem, które usłyszał Adam, było: bądźcie płodni i rozmnażajcie się.

Tak! Dlatego haseł: „rodzina”, „małżeństwo”, „wierność”, „nierozerwalność”, „wielopokoleniowość”, „czystość”, „otwarcie na życie”, „hojność” nie można zrozumieć bez tego najważniejszego kontekstu: jesteśmy stworzeni na podobieństwo Boga. Nie mam wątpliwości: przystąpiono do walki z rodziną, by doprowadzić do sekularyzacji. W książce „Wiara i seks” próbuję udowadniać to na faktach. Nie jest tak, jak chciało niegdyś wielu socjologów, że to sekularyzacja doprowadza do rozpadu rodziny. Nie! Jest dokładnie odwrotnie: to rozbicie rodziny ma w efekcie doprowadzić do osłabienia w ludziach wiary, więzi, ufności.

Dlaczego media, alarmujące, że na Kowalskiego, który za kilkanaście lat pójdzie na emeryturę, „nie będzie miał kto pracować”, strzelają sobie w stopę, pisząc bzdury o przeludnieniu?

Im bardziej człowiek gubi Pana Boga i zaczyna służyć wielkiej Bogini Techne, Bogini Dobrobytu, tym bardziej zawężają się mu i wyobraźnia, i perspektywa. To dotyczy wszystkich: poczynając od wielkich tego świata, a kończąc na ojcu, który siada, by zrobić rodzinny budżet. Kiedyś taki człowiek myślał perspektywicznie, dokonywał wyborów, mając na uwadze dobro wnuków. Dziś kompletnie się o tym nie myśli. Liczymy na szybki rezultat, patrzymy na słupki poparcia, prognozujemy do kolejnych wyborów.

Krótki dystans…

Liczy się „tu i teraz”. Ważny jest tymczasowy dobrobyt. To zdumiewające: nie widzimy związku między dzisiejszym egoizmem (inwestowaniem, lokowaniem w siebie) a życiem przyszłych pokoleń. Wszystko staje się nietrwałe, kruche, tymczasowe. Młodzi decydując się na związki partnerskie, odkładanie urodzenia dziecka na później, nie wiążą tych decyzji z tym, że przełożą się one na ich bezpieczeństwo ekonomiczne. A przecież „by urosło, trzeba zasiać”! Młodzi ślepo wierzą we wszechpotęgę państwa, w to, że zapewni im ono bezpieczeństwo…

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Marcin Jakimowicz