O pomysłach z piekła rodem i seksie, który jest Boski, z ks. Robertem Skrzypczakiem rozmawia Marcin Jakimowicz.
Nie zapewni?
Nie. Zapłatą za egoizm jest samotność. Zapłatą za grzech jest śmierć.
„Kto chce zachować swe życie, straci je” – powtarza Ksiądz za Jezusem. Kto dziś chce tracić życie? Trwa zabawa… Socjologowie, szukając wspólnego mianownika określającego to pokolenie, mówią: to ludzie uprawiający kult przyjemności.
To prawda. Dlatego Ewangelia jest bombą egzystencjalną. Podbiła ona świat pewną propozycją, która nie była prostą receptą na życie, rodzajem poklepania po ramieniu. Jezus z Nazaretu zaproponował paradoks: jeśli chcesz zachować życie, musisz je stracić. Jeśli chcesz zagarnąć je garściami jedynie dla siebie, pozostaniesz z pustymi rękoma. Cała nasza wiara w Jezusa jest jednym wielkim paradoksem. Do zmartwychwstania dochodzimy przez krzyż. Dzisiejszy człowiek, któremu zatrzaśnięto niebo nad głową i żyje pod betonowym sufitem własnej przewidywalności i możliwości, nie wie już, że „kto sieje w duchu, będzie oglądał życie, kto sieje w ciele – ujrzy śmierć”. To zawsze wiedzieli misjonarze, apostołowie, uczniowie Jezusa, którzy mówili: „Nawróć się od swoich bożków: powodzenia, pieniędzy, zdrówka, czy nawet religijności związanej z zabezpieczeniem swych potrzeb i zaryzykuj. Zainwestuj w Tego, który wrócił z cmentarza, który żyje na wieki”. Jeśli nie mamy tej perspektywy, wszystko się rozsypuje.
Dlaczego seks jest sferą tak mocno zawłaszczoną przez Złego? Akt, w którym powstaje życie, stał się najpopularniejszym wulgaryzmem. Konkret: rekolekcjonista pyta gimnazjalistów: „Czy seks jest grzechem?”. „Taaak!” – odpowiada zgodny chórek.
Ludzie często myślą, że zło to znaczy „dobro, ale zakazane”. Tak jak w anegdocie z hrabiną, która jedząc lody, westchnęła: „Szkoda, że lody nie są grzechem, bo byłyby jeszcze smaczniejsze”. Rajcuje nas taka transgresja, przekraczanie granic. Chrześcijański punkt widzenia jest jednak inny. Bóg mówi: „Nie grzesz, czyli… nie rób sobie krzywdy!”.
Seks przez lata był obciążony pewnym niezdrowym moralizmem. Seksualność była traktowana po manichejsku, jako dziedzina kategorii B, jako niedowartość. Mówiło się, że sięgają po nią ci, którzy nie potrafią sobie poradzić z własną pożądliwością. Radzono: „By się nie potępić, ożeń się”. Ci bardziej „doskonali”, z bardziej wysublimowaną duchowością, szli do klasztorów czy seminariów. Wykształciła się duchowa klasa A. Dziś zbieramy niestety owoce tego myślenia. Tyle że w rozmowach o seksie przeakcentowaliśmy inne rzeczy; z seksu uczyniliśmy fetysz. I paradoksalnie seks, zamiast być drogą do pełnej samorealizacji człowieka, kochania się, darowania siebie drugiemu, stał się celem samym w sobie, psychoterapią, treningiem własnej sprawności, środkiem do nawiązania kontaktów w korporacjach, sposobem na stres, zabawą. Nic dziwnego, że diabeł mocno w to się wplątał. Żyjemy w epoce, w której toczy się potężna walka między wiarą a ateizmem, Kościołem a anty-Kościołem, Chrystusem a antychrystem.
O tym mówił wyraźnie kard. Wojtyła w czasie wizyty w Stanach Zjednoczonych w 1977 r. W ubiegłym stuleciu walka o oderwanie człowieka od Boga toczyła się w komitetach partyjnych i na fakultetach filozoficznych, dziś toczy się na poziomie ludzkiej seksualności. Dlaczego? Bo tam jest wpisany nasz kod – to, że jesteśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boga! Wystarczy ludziom ten zapis wymazać, wyretuszować, a tracą kompletnie kontrolę, poczucie kierunku.
Marcin Jakimowicz