Niezbyt krótka historia Ani, pewnego pilota z Marines oraz Pana Jezusa.
Moje życie uciekało coraz szybciej, a ja trwałam w toksycznych związkach pełnych zazdrości, wyuzdania, cudzołóstwa, nieczystości, zniewolenia, przemocy a nawet nienawiści i wydawało mi się, że jestem ,,święta” w porównaniu z rówieśniczkami. Swoją samoocenę opierałam na porównaniach z innymi. Widziałam i wytykałam wady innych, aby siebie wybielić. Aby tylko nie zobaczyć PRAWDY.
Pewnej tragicznej nocy miałam zginąć, ale mój Anioł Stróż ponownie interweniował. Jechałam samochodem, wyprzedzała inne auto. Wprost mnie pojawił się samochód. Jechałam na czołowe zderzenie. Nie mogłam zjechać na swój pas, ponieważ nie było na nim wolnej przestrzeni pomiędzy jadącymi samochodami. Wiedziała, że to koniec. Jednak cudem znalazłam się pomiędzy autami na swoim pasie, gdzie wcześniej nie było miejsca. Jakby jakaś siła mnie tam zepchnęła. Pamiętam tylko błysk światła i spokój, którego nie potrafię opisać. To był mój Anioł Stróż. Długo nie potrafiłam zweryfikować tego zjawiska.
Tego samego dnia późnym wieczorem zostałam zaatakowana i pobita przez swojego byłego chłopaka. Wiedziałam, że chce mnie w amoku nienawiści zabić, lecz jednak coś go powstrzymało. Nagle, okładając mnie pięściami, odszedł tak, jakby nagle został ode mnie odsunięty.
To był najbardziej koszmarny dzień moje życia, który po latach okazał się być szczególnym doświadczeniem. Dopiero po latach, kiedy zobaczyłam tę sytuację, zrozumiałam, że muszę nauczyć się przebaczać. Zobaczyłam, jak nasze kłótnie pełne nieopanowanych emocji, a nawet rękoczynów, to nic innego, jak szarpanie się mocy zła, które były w nas obojgu.
W całym tym czasie niepowodzeń byłam daleka od Pana Boga. Zagłębiłam się w otchłań świata, w którym wszystko krzyczy, że Bóg już się „nie sprzedaje”. Świata, w którym seks, pieniądz, kariera i władza stały się bożkiem i przepaścią, nad którą ja również stanęłam.
Odeszłam od Kościoła zaraz po I Komunii Świętej. W kościele widziałam tylko rozmodlone babcie i księży, o których pisali na pierwszych stronach gazet. Dałam się zwieść medialnej propagandzie, która za wszelką cenę próbuje wykorzenić chrześcijańskie wartości, zamieniając je na sodomskie obrzydliwości. Tym karmią ludzi i tym ja również się karmiłam. Nie chciałam mieć nic wspólnego z Kościołem, choć nadal uważałam się za katoliczkę, tzw. ,,wierzącą niepraktykującą”.
Będąc w różnych związkach, zawsze gdzieś na dnie serc, tak bardzo głęboko, czułam, że istnieje przeznaczenie i że dana osoba to nie ta. Marzyłam o wielkiej miłości, takiej oddanej i idealnej. Naprawdę głęboko w sercu czułam, że Bóg ma dla mnie plan.
Pamiętam dzień, w którym wszystkie kanały telewizyjne pokazywały śmierć Jana Pawła II. Leżałam w łóżku i zastanawiałam się, o co chodzi? Dlaczego robią tak wielki szum? Kiedy wybiła godzina jego śmierci, uroiłam nawet kilka łez. Wtedy poczułam coś głębszego w swym sercu. Żal za człowiekiem, który naprawdę zrobił wiele dobrego. Zaczęłam przez chwilę myśleć i zobaczyłam, że Jan Paweł II zostawił dla nas niesamowite nauki pełne moralnego tchnienia, od których byłam daleka. Choć nigdy nie chciałam słuchać tego, co mówił, tak wówczas zrozumiałam, jak wielki plon zbierze posiane przez niego ziarno. Wzięłam do ręki białą kartkę i napisałam na niej list z zażaleniem do Pana Boga. Tak, jakby ktoś przejął nade mną kontrolę. Żaliłam się i krzyczałam do Niego, dlaczego zabiera dobrych ludzi, takich jak Jan Paweł II? I prosiłam, bym i ja mogła być kiedyś takim małym ziarenkiem, które wyda plon. Moja dusza była spragniona Boga, choć jeszcze tego nie rozumiałam. List schowałam do szuflady i szybko o nim zapomniałam, wracając do swojego zakłamanego świata.