Trzeba przewidywać i nie być biernym, ale przede wszystkim trzeba Bożą miłością pokochać świat – wbrew wszystkiemu – podkreśla w wywiadzie dla KAI abp Józef Michalik.
Czy, wspomniany w liście biskupów, „styl życia i służby” znamionujący Karola Wojtyłę, w wystarczającym stopniu obecny jest w Kościele w Polsce?
– W relacji do Pana Boga człowiek nigdy nie daje „w sposób wystarczający”. Ani ja, ani pan redaktor, ani żaden chrześcijanin dopóki żyje nie może powiedzieć, że dociągnął do ideałów Chrystusowej Ewangelii.
W Polsce księża są tacy, jacy są ludzie. Są przecież ludzie bardzo ofiarni, ideowi, święci nawet, ale są także zagubieni, słabi i grzeszni. Najbardziej niebezpieczni są ci, którzy uważają się za doskonałych i nie dopuszczają do siebie myśli o potrzebie zmiany, udoskonalenia, nawrócenia.
A czy jest wystarczająca liczba kapłanów, którzy inspirują się ks. Wojtyłą?
– Nie chciałbym poprawiać Ewangelii, w której Pan Jezus mówił: „żniwo wielkie, ale robotników mało”. Tych robotników Pan Bóg daje, aby usłużyli także w innych miejscach, żeby pokonywali egoizm troski o własną diecezję czy zakon, dzieląc się tymi powołaniami z innymi. Trzeba budzić odpowiedzialność za posługę kapłańską w innych krajach. „Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody” – powiedział Pan Jezus. Trzeba się dzielić! Powołanie misyjne jest darem dodatkowym – to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Nie każdy i nie od razu nadaje się na misje. Niekiedy chce pójść, ale później okazuje się, że to nie jego droga, wycofuje się. Inny z kolei po wielu latach odkrywa w sobie to powołanie. To jest dar Boży. Myślę, że takich powołań nigdy nie będzie dość, skoro taką wizję miał sam Pan Jezus.
W poszczególnych krajach i sytuacjach są różne wzorce kapłańskie. Kapłan musi być wszystkim dla wszystkich w najróżniejszych warunkach, okolicznościach życia. Przecież wymagania są tak różne, jak choćby powołanie ks. Tadeusza Fedorowicza, który dobrowolnie dołączył do ludzi wywożonych na zsyłkę na Syberię, aby pośród trudów i cierpień świadczyć i służyć swoim wiernym. Był to, pamiętajmy, świadomy wybór. Było też wielu innych, którzy dostrzegali potrzebę służenia drugiemu człowiekowi, jak choćby św. Maksymilian Kolbe, którego 70. rocznicę męczeńskiej śmierci obchodzimy w tym roku. Jego decyzja nie była samobójstwem, lecz heroicznym gestem, z miłości do drugiego człowieka, pragnącego powrócić do żony i dzieci, którego zastąpił jako skazaniec. Te przykłady wskazują, że także i dziś trzeba wypatrywać miejsca, gdzie jesteśmy potrzebni. Przecież i w stosunkowo niedawnym okresie ksiądz był potrzebny jako budowlaniec, robotnik, wznoszący kościół, czy punkt katechetyczny, a dziś w innym miejscu będzie potrzebny jako animator wrażliwości społecznej, etycznej, moralnej, nauczyciel wiary czy człowiek, który w chorobie służy swoim cierpieniem. Pamiętam rozmowę w domu starców w ostatnim etapie życia Jana Pawła II, kiedy podeszła do mnie osoba bardzo chora i mówi: „Niech ksiądz powie Ojcu Świętemu, że jesteśmy wdzięczni, że on się nie zrzeka swego urzędu, posługuje – to ukazuje nam sens naszego cierpienia. Sens mojego wózka widzę w wózku papieża”.
Wspomniał Ksiądz Arcybiskup o roli świeckich i ich współpracy w tworzeniu tożsamości kapłańskiej, ale także w życiu Kościoła. Wzorzec relacji ze świeckimi dawał słowem i postawą ksiądz, biskup i papież Wojtyła. Czy ma wystarczająco wielu naśladowców?
– Wzorce relacji księdza ze świeckimi są tak liczne, jak liczni i różnorodni są ludzie. Każdy święty ksiądz miał swoją drogę duchowości, w której musiało być miejsce dla Boga i ludzi.
Relacja Jana Pawła II wobec świeckich nacechowana była zaufaniem. Powierzając im trudne zadania – ufał im. Jednym z najtrudniejszych problemów, jaki podjął w swej posłudze biskupiej to tworzenie Instytutu Rodziny i wierność nauce encykliki „Humanae vitae”. Było to możliwie dzięki zaufaniu do świeckich – do doktor Wandy Półtawskiej, prof. Włodzimierza Fijałkowskiego, środowiska pracowników służby zdrowia, które mogło mu pomóc. A wcześniej ks. Wojtyła zaufał studentom – Jerzemu Ciesielskiemu, jeszcze wcześniej zaufał Janowi Tyranowskiemu, od którego brał całą metodę pracy nad sobą. Oddychał tą relacją, potrzebą drugiego człowieka, któremu się cały oddawał jako kapłan, ale też oczekiwał czegoś więcej od świeckich.
Myślę, że przekazywany przez Jana Pawła II wzorzec relacji ksiądz – osoba świecka, to stawianie duchowych wymagań. Książka-świadectwo dr. Półtawskiej „Beskidzkie rekolekcje” to zapis kierownictwa duchowego kard. Wojtyły wobec tej konkretnej rodziny. Dla mnie jest to przykład wymagającej przyjaźni, mobilizującej, budzącej w chrześcijaninie łaskę chrztu, a jednocześnie pomagającej sięgać ideału bez pozostawiania ludzi samymi sobie. Jestem przekonany, że on tych ludzi potrzebował w życiu dla swego duchowego rozwoju, on dzięki nim rósł – psychicznie, duchowo, wewnętrznie. On się realizował przez dawanie siebie.
Jeśli dzisiaj ksiądz nie postawi wymagań świętości sobie, ale także ludziom, że każdy parafianin, każda rodzina powinna dać coś więcej Kościołowi z siebie, niż tylko niedzielną obecność na Mszy świętej, jeżeli tego nie zrozumiemy, to położymy wiarę w Polsce.
Przeżywamy czas deficytu zaufania duchownych wobec świeckich. Czy na tej linii nie można by czegoś poprawić w obliczu sklerykalizowanej mentalności zarówno świeckich, jak i duchowieństwa?
– Nie uważam, że z tym zaufaniem księży do świeckich jest aż tak źle. To stwierdzenie nazbyt ogólne, bardzo często powtarzane i krzywdzące. Jest mi zupełnie obce. Przecież każdy ksiądz wie, że nic nie zrobiłby w parafii bez świeckich. Przecież nasza siła wiary płynie ze wspólnoty chrztu z księżmi i świeckimi. I to we wszystkich wymiarach, także egzystencjalnych, codziennych i niedzielnych, a kiedy na przykład spora grupa ludzi działa przy budowie kościoła, to dowodzi to ich zaufania i zaangażowania. Każdego roku widzę to na własne oczy.
Oczywiście, są różne poziomy tego zaufania. Dostrzegam na przykład brak zaufania księży do elit politycznych, bo za mało stawiają im wymagań wierności Ewangelii. Brakuje im też zaufania do świeckich społeczników i osób zaangażowanych w życie intelektualne, bo także od nich za mało oczekują i za rzadko mówią o tych oczekiwaniach.
Obawiam się jednak, że gdyby nagle zaczęli wymagać, to niektóre media podniosłyby larum, że mamy do czynienia z klerykalizacją życia publicznego. Dlatego myślę, że konieczny jest ten naturalny proces dojrzewania do większej współpracy, do budzenia odpowiedzialności świeckich. Świeccy muszą się obudzić do ewangelizacji.