Mordory nasze powszednie

Budowanie pokoju to niezwykle żmudne zadanie, do którego trzeba nie lada odwagi. Może nawet większej, niż do wojny.

Wróciłem niedawno z Mierzei Kurońskiej na Litwie, gdzie w ramach szkoły letniej opowiadałem uczestnikom reprezentującym szeroko rozumiany świat kultury, jak bardzo europejska tożsamość jest do dziś przesiąknięta dziedzictwem Żydów, Greków i Rzymian. Linearne podejście do czasu, idea rajskiego ogrodu i współodpowiedzialności za stworzenie, uniwersalna etyka i prawa człowieka, zdolność abstrakcyjnego myślenia i poruszania się w świecie idei czy wreszcie koncepcja prawa i współistnienia narodów. A nade wszystko – mity i tropy kulturowe, które kształtują wyobraźnię Europejczyków do dziś. Co jednak chyba najistotniejsze, całe to dziedzictwo przetrwało do naszych czasów dzięki chrześcijaństwu, które nie tylko stało się wehikułem dla starożytnej myśli, ale także dołożyło własne opowieści, które współkształtowały zachodnią cywilizację.

Dlaczego o tym piszę? Korzystając z okazji zwiedziłem to wyjątkowo urokliwe miejsce, wspinając się także na jedną z tamtejszych monstrualnych jak na europejskie warunki wydm – Parnidis. Z jej szczytu rozpościera się widok na południową część mierzei, a że ów szczyt znajduje się zaledwie dwa kilometry od granicy z obwodem królewieckim, siłą rzeczy patrzy się na Federację Rosyjską. To była doskonała okazja, by samemu doświadczyć, jak opowieści kultury przesiąknięte chrześcijańskimi mitami kształtują moją własną wyobraźnię. Oto bowiem patrząc na szczyt następnej wydmy, która znajduje się tuż za rosyjską granicą, pomyślałem „tam jest już Mordor”.

Choć dzieliło mnie od tego miejsca dwa tysiące metrów, był tam ten sam piasek, ta sama roślinność i te same mewy, to jednak w mojej głowie znajdującą się na tamtej wydmie stację nadawczą utożsamiłem z wieżą Saurona, a na horyzoncie pojawili się orkowie (zresztą akurat to nieprzypadkowe skojarzenie, bo określanie rosyjskich żołnierzy mianem orków weszło już na dobre do publicznej debaty w mediach społecznościowych). Nawet więcej – patrząc w tamtym kierunku gdzieś w środku zacząłem odczuwać w gruncie rzeczy niezbyt racjonalny lęk.

Mordory nasze powszednie   Widok z wydmy Parnidis, w głebi - terytorium Rosji Bernt Rostad / CC 2.0

„Władca pierścieni” jest zresztą jedną z tych opowieści zakorzenionych w chrześcijańskiej kulturze, które w ostatnich latach na dobre trafiły do wychowawczego imaginarium, zwłaszcza w katolickich rodzinach. Rycerski etos, gotowość do ofiary i poświęcenia, jasno zarysowany podział na dobro i zło, klarownie ukazane znaczenie walki duchowej. Czego chcieć więcej, prawda? Tyle że właśnie ta opowieść zaprowadziła mnie do skojarzenia Rosji z Mordorem – tam jest wróg, który chce Cię zabić i zniszczyć. Po drugiej stronie już nie ma ludzi – są orkowie. Albo my, albo oni. To jest wojna. Wniosek – trzeba ich wszystkich zabić, bo inaczej oni zabiją nas. Wszystkich. Co do joty.

To oczywiście dość skrajny przykład, ale spójrzmy na nasze domowe podwórko. Jak często – patrząc na dom uciążliwego sąsiada – widzimy tam wrogą przestrzeń? Albo osobę, z którą zwyczajnie mamy rozbieżność poglądów w sprawach polityki, ekonomii czy wiary, postrzegamy jak wroga, z którym nic nas nie łączy? Wreszcie: czy nie zdarza się nam obwiniać kogoś z jakiegoś przeciwnego obozu o całe zło, które wydarza się w naszym życiu? Albo podsycać plotkami nienawiść do kogoś, kogo zwyczajnie nie lubimy? Czy naprawdę jesteśmy ludźmi, którzy zaprowadzają pokój?

Wracając do wycieczki na wydmę Parnidis – po krótkiej chwili refleksji przeraziło mnie, jak łatwo przyszło mi myślenie takimi kliszami z gatunku „kill’em all”. Jak daleko mi do bycia „apostołem pokoju”. I jak długa podróż przede mną, by odejść, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, od myślenia kategoriami lęku, oblężonej twierdzy czy filozofii „swój vs wróg” w przeróżnych wymiarach życia, także w działalności publicystycznej. Podróż, bo budowanie pokoju to niezwykle żmudne zadanie, do którego trzeba nie lada odwagi. Może nawet większej, niż do wojny.

Jestem przekonany, że potrzebujemy braterskiej rewolucji, bo – jak przypomina papież Franciszek w swojej encyklice Fratelli tutti – wszyscy jesteśmy braćmi. Nawet jeśli czujemy, że to banalne albo – z innej strony – utopijne. Może właśnie dlatego tak trudno się z takim przesłaniem przebić, czego zresztą doświadcza Ojciec Święty.

Mimo to, jesteśmy zaproszeni do tego, by razem dążyć do większego dobra. Także z Rosjanami, nawet jeśli dziś przekracza to naszą wyobraźnię.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..