15 grudnia 2003 r. grupka wiernych, rozwiedzionych małżonków stała się pierwszym ogniskiem Wspólnoty.
Abp Hoser mawiał: „Mój Sychar”
Nieżyjący już wielki przyjaciel Wspólnoty, abp Henryk Hoser, podczas spotkania opłatkowego w 2011 zauważył, że Wspólnota „Sychar” odpowiada wszystkim kryteriom ewangelicznego wzrostu, a szczególnie tym z przypowieści o ziarnie gorczycy, które staje się po posianiu dużym drzewem z wielką koroną, dającą wielu ptakom schronienie. Ksiądz Arcybiskup podkreślił, że „sycharowe drzewo” posiada wiele wyspecjalizowanych gałęzi, które pozwalają odkrywać wielką różnorodność kryzysowych losów małżonków, docierać do nowych obszarów i nieść różnoraką pomoc. To drzewo ma moc, bo czerpie Wodę Żywą ze studni Jakuba, o której mówił Jezus w rozmowie z Samarytanką (…) Jesteście w samym centrum problemów człowieka, bo zajmujecie się małżeństwem i rodziną, a rodzina powstała wraz ze stworzeniem człowieka, nie jest późniejsza niż jego stworzenie, jest równoczesna. Pan Bóg stworzył człowieka w relacjach, a te relacje tworzą członkowie rodziny, minimum trzy osoby – matka, ojciec i dziecko. Stwarzając człowieka w relacjach jednocześnie stworzył go jako byt społeczny. Wszystkie inne instytucje społeczne, państwowe, a także Kościół, są pochodne w stosunku do rzeczywistości rodziny. A ta rzeczywistość rodziny z jej relacjami jest ikoną relacji występujących w Trójcy Świętej. W budowaniu relacji opartych na miłości wyraża się owo podobieństwo stworzenia człowieka na obraz Boży (…) Stawiając czoła najpoważniejszym, intymnym problemom i kryzysom małżeńskim, Wspólnota „Sychar” staje się „koncentratem doświadczenia życiowego i to doświadczenie trzeba przekazywać młodym, wykorzystując więzi kooperacji w strukturach Kościoła”.
Doceniając rolę Wspólnoty i zasługi jej członków, abp Hoser używał czasami wyrażenia „mój Sychar”. Chodziło mu nie tylko o to, że Wspólnota powstała na terenie Diecezji Warszawsko-Praskiej, jeszcze przed jego ordynariatem, i ma tutaj swoją główną siedzibę. Mówił w ten sposób także dlatego, że troska o trudne małżeństwa była zawsze bliska jego sercu, a Wspólnota „Sychar” stała się jedną z odpowiedzi na tę troskę. Co więcej, Wspólnota „Sychar” stała się dla pallotyńskiego biskupa pięknym przykładem realizacji jednej z form posłannictwa Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego – promowania współpracy świeckich z duchownymi i ich głębokiego zaangażowania w życie Kościoła.
Oskarżenia o sekciarstwo są na wskroś fałszywe
Pomimo dwudziestoletniej bogatej i odpowiedzialnej działalności Wspólnoty „Sychar”, na rozprawach rozwodowych, z ust małżonków wnoszących o rozwód lub ich adwokatów, często można usłyszeć zarzut, że pozwany współmałżonek przystąpił do kościelnej „Sekty Sychar”. Absurdalny to zarzut, w pełni fałszywy, bowiem Wspólnota Trudnych Małżeństw „Sychar” jest pełnoprawną wspólnotą Kościoła Katolickiego w Polsce, odnotowaną w jego rejestrach, ma swoją określoną strukturę, posiada krajowego duszpasterza z dekretowego nadania Sekretariatu Konferencji Episkopatu Polski, a wszelkie jej pozycje wydawnicze posiadają stosowne Imprimatur, są więc zgodne z oficjalnym nauczaniem Kościoła Katolickiego.
Od racji ważniejsze są relacje
Członkowie Wspólnoty „Sychar” podczas rozpraw rozwodowych nie wyrażają zgody na rozwód i starają się nie koncentrować na obciążaniu współmałżonka winą za kryzys, bowiem mają na uwadze przede wszystkim obronę swojej miłości. Robią więc wszystko, aby uzdrawiać swoją miłość i budować nowe, dobre więzi. Mają świadomość, że można mieć rację, udowodnić komuś różne przewinienia, ale nie mieć już relacji... Rozwód z orzeczeniem o winie współmałżonka jest bolesnym tego przykładem. Jan Paweł II podkreślał, że „sakramentalne małżeństwo po rozwodzie jest dalej małżeństwem, tyle, że trudniejszym…”. Nie warto więc utrudniać sobie drogi do pojednania.
Wśród licznych świadectw rekolekcyjnych z ostatnich lat znaleźć można niezwykłą historię „Sycharka” przebywającego od kilku lat z rodziną w Wielkiej Brytanii. W trakcie procesu rozwodowego, przed jedną z kolejnych rozpraw, uznał po modlitwie, że wszystkie zgromadzone wcześniej dowody obciążające jego żonę (nagrania wszczynanych przez nią kłótni, wykrzyczane pod jego adresem groźby i wyzwiska, a także próby przemocy fizycznej) nie są mu potrzebne i usunął je nieodwracalnie, ku rozpaczy jego adwokata, który był już pewien zakończenia procesu rozwodem z orzeczeniem winy żony. O rozwód wnosiła żona. On jako kochający prawdziwie mąż uznał, że jego żona pogubiła się w małżeństwie, odeszła od Boga, a on ją nadal kocha i nie chce jej stracić. Przebacza, pragnie pomóc i wyciąga dłoń na pojednanie. W sądzie chce tylko udowodnić swoją miłość do żony i wierność złożonej przysiędze małżeńskiej. Jest jednym z wielu, którzy są wierni i kochają do końca…
Zenon Cieślak