Rozstrzygnięcia forsowane w ramach tak zwanej niemieckiej drogi synodalnej nie tylko pokazują, w jak głębokim duchowym kryzysie znalazł się Kościół katolicki w Niemczech, ale również – że niemiecka „synodalność” ma w rzeczywistości niewiele wspólnego z procesem zainicjowanym przez papieża Franciszka.
25.03.2023 16:26 GOSC.PL
Oczywiście, środowisko aktywnie tworzące niemiecką drogę synodalną – spora grupa biskupów i jeszcze większa świeckich – chciałoby ją utożsamić z tym, co proponuje Kościołowi papież, próbując wywołać wrażenie, że niemiecka droga jest dokładną implementacją papieskich zaleceń i adekwatną realizacją idei synodalności. To wrażenie jest potrzebne, aby uprawomocnić godzące w jedność Kościoła propozycje zmian doktrynalnych i pastoralnych, które faktycznie artykułowane są w kontrze do oficjalnego stanowiska Watykanu. Przykładem jest chociażby postulowanie ordynacji kobiet czy kwestia błogosławienia par homoseksualnych.
W wielu miejscach w Niemczech takie błogosławieństwa faktycznie już się odbywają, a ich idea otwarcie akceptowana jest przez część prezbiterów, biskupów i spore grono świeckich. Trudno nie widzieć w tym przejawów oportunizmu i arogancji, a także jawnego dążenie do zwarcia ze Stolicą Apostolską, skąd płyną wyraźne sygnały dezaprobaty. Stanowisko krytyczne wobec tego, co dzieje się w ramach niemieckiej drogi synodalnej, nie jeden raz prezentował papież Franciszek, co świadczy o tym, że nie potwierdzają się prognozy tych, którzy widzieli w jego postawie i decyzjach ciche przyzwolenie dla niemieckich „ekscesów” synodalnych. W rzeczywistości progresywni katolicy niemieccy chcą uzyskać dla swych praktyk oficjalną akceptację Watykanu i w tym celu próbują wywierać na Stolicy Apostolskiej presję, posługując się nie tylko metodą faktów dokonanych, ale także – na poziomie teoretycznym – przez uchwały wypracowywane w trakcie posiedzeń drogi synodalnej. Sama droga tylko pozornie ma z synodalnością wiele wspólnego. Pomijając już fakt, że nie jest to ani oficjalna forma niemieckiego synodu plenarnego, ani synod którejś z niemieckich diecezji, a wypracowywane w ramach owej drogi dokumenty nie mają mocy wiążącej ani dla Watykanu, ani nawet dla niemieckiego episkopatu, postać, jaką ta inicjatywa przyjęła, w zasadniczych punktach stoi w sprzeczności z tym, czego o synodalności naucza Franciszek.
Czytaj też: Katohejterzy
Zamiast więc rozeznawania opartego na pewnym stylu dialogu i metodzie wzajemnego słuchania dominuje w ramach niemieckiej drogi dyskusja przypominająca bardziej jakąś formę parlamentaryzmu niż duchowy proces synodalnego spotkania. Zamiast dzielenia się swoim rozumieniem, sposobem przeżywania i odczuwania spraw ważnych dla Kościoła formuje się frakcje i lobbuje na rzecz rozwiązań poddawanych później pod głosowanie. To nie tworzenie warunków dla odsłaniania się sensus fidei Ludu Bożego, ale demokratyzacja procesu dochodzenia do powierzchownych, pozbawionych konsensusu rozwiązań, które przyjmuje się głosami większości. Prawdziwy proces synodalny o niczym nie przesądza, ani niczego nie rozstrzyga. Jest niczym soczewka, w której skupiają się rozmaite głosy, intuicje oraz przekonania płynące z różnych stron i środowisk Kościoła, aby następnie biskupi w ramach zgromadzenia synodalnego mogli je ocenić, a papież – podjąć suwerenne i autonomiczne decyzje w kwestiach, które owe głosy implikują. Przedstawiciele niemieckiej drogi synodalnej próbują określone decyzje wymusić. Nie chodzi przy tym o cały Kościół. Wystarczyłoby im w zupełności, żeby Franciszek zatwierdził postulowane przez nich rozwiązania dla ich Kościoła lokalnego – ze względu na szczególny kontekst, kulturową specyfikę, społeczną samoświadomość, itd. – tworząc w ten sposób pastoralne, a może nawet i doktrynalne precedensy. O ile na poziomie duszpasterskim byłoby to jeszcze zrozumiałe i do pewnego stopnia usprawiedliwione, o tyle na głębszym poziomie generowałoby niebezpieczny relatywizm w pojmowaniu prawd dotyczących moralności a nawet wiary. To jednak dla większości niemieckich katolików zdaje się nie być problemem. Nie tylko zresztą niemieckich. Podobne głosy płyną między innymi z Austrii czy Holandii. Stawia to Kościół w Europie w bardzo trudnej sytuacji. Jeśli bowiem papież powie kategoryczne „nie” tego typu roszczeniom, wówczas bardzo prawdopodobna stanie się perspektywa schizmy i powstania jakiejś formy niemieckiego Kościoła narodowego. Jeśli z kolei dla zachowania jedności Franciszek przyzwoli na jakąś część postulowanych przez Niemców rozwiązań, wówczas czeka Kościół okres poważnego pastoralnego, a może nawet doktrynalnego zamętu.
W obecnej sytuacji nie chciałbym być na miejscu papieża i mierzyć się z tego rodzaju dylematami. Jedno wiem. Zamiast pogrążać się w lęku i drżeć z obawy o przyszłość europejskiego Kościoła, trzeba spokojnie robić swoje: trzymać się zdrowej synodalności, żyć tym, co w duchowej i moralnej tradycji Kościoła pewne, odwieczne i sprawdzone, śmiało ewangelizować, pokornie słuchać Ojca Świętego oraz głosu Magisterium Kościoła, a przede wszystkim ufać Duchowi Świętemu. Jemu bardziej niż nam zależy na dobru Chrystusowego Kościoła i z o wiele większych tarapatów niejednokrotnie go już wyprowadzał.
Aleksander Bańka