- Jan Paweł II rozwijał się, jeśli chodzi o reakcję i zrozumienie problemu wykorzystywania seksualnego małoletnich w Kościele. Na przestrzeni kilkunastu lat bardzo wiele się nauczył, gdyż decyzje, jakie potem podjął okazują się po dziś dzień decyzjami kluczowymi dla oczyszczania Kościoła - mówi o. Adam Żak SJ, dyrektor Centrum Ochrony Dziecka Akademii Ignatianum w Krakowie, koordynator ds. ochrony dzieci i młodzieży Konferencji Episkopatu Polski.
Ekspert apeluje o poważną, opartą na źródłach, dyskusję w Polsce na ten temat. „Przykro mi, ale nie widzę żadnej dyskusji. Dyskusja byłaby możliwa, gdyby była chęć rozumienia osoby Jana Pawła z jego uwarunkowaniami i błędami, ale też z jego dokonaniami i wielkością” – dodaje.
Anna Wojtas: Czytał Ojciec “Bielmo” Marcina Gutowskiego?
Ks. Adam Żak SJ: Tak. Nie kwestionuję bólu ani faktów, o których autor usłyszał od osób spotkanych podczas swej podróży do Ameryki, ale ton tej książce nadają jego emocje. Dla mnie, jako człowieka, który w tej materii pracuje od kilkunastu lat, to zdecydowanie za mało, aby oddać sprawiedliwość Janowi Pawłowi II.
- Co to znaczy?
- Emocje są “nerwem” tej książki - począwszy od dramatycznej rozmowy autora z mamą, we wprowadzeniu, po emocje osób pokrzywdzonych. Fakty, które przedstawia w książce znałem wcześniej, gdyż były analizowane wielokrotnie i są dostępne w druku i w internecie, także dla dziennikarzy. Mam na myśli np. te, dotyczące sprawy ks. Gilberta Gauthe, stanowiące tło 42-stronicowego raportu dominikanina Thomasa Doyle’a, przekazanego za pośrednictwem nuncjatury do Watykanu, z którym papież Jan Paweł II prawdopodobnie zapoznał się.
Szerszą refleksję na kanwie tego raportu, Doyle wraz adwokatem Ray’em Moutonem i psychiatrą ks. Michaelem Petersonem przekazał na 95 stronach maszynopisu biskupom amerykańskim. Mieli ją omówić na zebraniu episkopatu. Skoncentrował się w nim na „hipotetycznych”(!) przypadkach ujawnionych i procedowanych przez sądy amerykańskie. Na początku były to pojedyncze sprawy. Makabryczne, bo w większości dotyczyły sprawców preferencyjnych, którzy, jak to już obecnie wiemy, krzywdzą zwykle bardzo wiele dzieci czy młodych ludzi, w zależności od swej zaburzonej preferencji seksualnej. Kiedy te dramatyczne zdarzenia działy się w Stanach, Doyle i współautorzy raportu w sposób bardzo rzeczowy, ale bez opisu skutków dla ofiar tych przestępstw przedstawili biskupom amerykańskim sytuację. Ostrzegali ich i sformułowali wnioski, choć dotyczące głównie sprawców i... kosztów procesowych i odszkodowawczych, jakie poniosą diecezje. Doyle nie został dopuszczony na salę obrad biskupów amerykańskich a przekazany im tekst został utajniony.
Rozumiem, że polski czytelnik może nie znać większości tych faktów, ale mają one swój kontekst, wielokrotnie analizowany w literaturze fachowej, która powstała na ten temat. Jeśli autor konfrontuje czytelnika z emocjami swoimi i swoich rozmówców, bez nakreślenia wystarczającego kontekstu, to jest to stanowczo za mało, by wyjść do tezy, dramatycznego pytania: co papież wiedział, a czego nie wiedział? To nas nie przybliża do odpowiedzi a co najwyżej prowadzi do podejrzliwości wobec wiedzy Jana Pawła II.
Trzeba też pamiętać, że ujawnienia w sferze publicznej w Stanach Zjednoczonych to początek lat 80. XX wieku a wiedza na temat konsekwencji tych przestępstw w życiu osób skrzywdzonych dla ich psychiki, była dopiero w początkowej fazie. Z raportu Doyle’a Jan Paweł II nie mógł się tego dowiedzieć!
Zaledwie niecałe 10 lat wcześniej ukazało się poważne studium, które dr Henry Kempe ogłosił podczas Kongresu Pediatrów Amerykańskich w 1977 r. Po raz pierwszy dotyczyło ono skutków wykorzystywania seksualnego. Wcześniej, w 1967 r. dr Kempe ogłosił raport na temat przemocy wobec dzieci w rodzinie amerykańskiej. To były początki badań naukowych na temat tych zjawisk społecznych.
- Chce Ojciec powiedzieć, że to była zupełnie inna epoka niż dziś?
- Wiedza na temat krzywdzenia i jego skutków była dopiero u samych początków. Warto by było, żeby autor “Bielma” ten kontekst przypomniał. Nie po to, by roztrząsać czy i co Wojtyła mógł wiedzieć. Istotniejsze jest, jakie w latach 80. mógł wyciągnąć wnioski dla Kościoła i jakie znaleźć środki zaradcze. Pamiętajmy, że wówczas były znane tylko pojedyncze przypadki księży krzywdzących dzieci, natomiast absolutnie nie była znana skala tego krzywdzenia. Sam Doyle w jednym z wywiadów dla polskich autorów i opublikowanym po polsku, żachnął się, gdy dziennikarze pytali go o skalę, jaka wtedy była: “O skali to nikt jeszcze nic nie wiedział”. Nie tylko w Kościele, ale i w społeczeństwie. Skutki wykorzystania seksualnego zaczęły być badane w latach 70. XX wieku. Raport Doyle’a i współautorów z 1985 r. pisze o nich na 2 stronach! Skalę na zamówienie episkopatu USA przebadał dopiero John Jay College of Criminal Justice i opublikował wyniki badań 19 lat później: w 2004 roku 3 tomy, i po jednym w 2006 i 2011.
W opracowaniu Doyle’a i współautorów znajdziemy pierwsze refleksje o księżach-sprawcach wykorzystywania seksualnego małoletnich poczynione na bazie relacji medialnych. Autorzy ostrzegali przed tym, jak działali sprawcy z zaburzeniem preferencji w postaci pedofilii (preferencyjni) i jak należało przygotować się na dalszy rozwój ujawnień. Już wówczas uważali, że może to nastąpić a ich skala będzie wielka i proponowali powołanie struktury o interdyscyplinarnym charakterze, która by monitorowała rozwój sytuacji na bieżąco.
Środki, jakie rekomendowali biskupom to nie była prewencja w dzisiejszym rozumieniu. Radzili biskupom, żeby budowali politykę ubezpieczeniową chroniącą diecezje przed odszkodowaniami, żeby przygotowali diagnostykę kandydatów do kapłaństwa, by osoby z zaburzeniami preferencji seksualnych nie były wyświęcane na księży. To był horyzont, w którym się poruszali.
Kiedy w 2002 r. skala tych przestępstw okazała się bardzo wielka odkryto, że głównym czynnikiem ryzyka i indywidualną przyczyną tych czynów jest niedojrzałość psychoseksualna sprawcy a nie zaburzenie preferencji seksualnej, jak można było jeszcze myśleć na początku lat 80.
Fakty były powalające, to nie ulega wątpliwości, ale dramatyczne pytanie: “co Jan Paweł II wiedział?" odniesione do faktów z początku lat 80., bez tego kontekstu problemu świata i Kościoła z asymilowaniem wiedzy, która dopiero się rozwijała - to za mało.
- Wracając do książki, mówi Ojciec, że czytelnik jest konfrontowany z emocjami, faktami… A czego zabrakło?
- Emocje autora też są faktem i wiele komunikują, ale polski czytelnik, bez dania mu kontekstu wiedzy, może słusznie czuć się zmanipulowany przez emocje samego autora i przez to, że stoi wobec przedstawionych faktów niejako opuszczony. Autor zostawia swoich czytelników bez klucza. Bez próby zrozumienia tej epoki. Nie wchodzi w kontekst, co wtedy wiedziano o zjawisku wykorzystywania seksualnego.
Papież nie miał wiedzy “wlanej”, ale działał w oparciu o wiedzę, jaka była wtedy dostępna. A jeszcze do czasu publikacji amerykańskiego podręcznika diagnostycznego DSM w 1985 r. uważano że pedofilia jest zaburzeniem, które można wyleczyć. Leczenie oferowali psychiatrzy i psychoterapeuci, którzy potem poświadczali biskupom, iż ktoś został wyleczony i już nie zagraża. Bazując na tym, biskupi przywracali tych księży do duszpasterstwa. Niestety było to oparte na dużej nieznajomości sposobu działania sprawców. Dopiero dalsze badania naukowe przyniosły zrozumienie, że tego zaburzenia preferencji seksualnych wyleczyć się nie da. Autor powinien uwzględnić to w swojej relacji.
Gdyby też troszkę zorientował się, jak dokonuje się instytucjonalizacja problemu społecznego, to zrozumiałby, że trudne problemy społeczne mają swoje etapy: od fazy zaprzeczania, poprzez bezradność aż po fazę działania.
W zależności od ciężkości problemu, fazy bywają wydłużone. Nieraz mogą trwać nawet całymi latami, dopóki nie zaistnieje masa krytyczna, która skonfrontuje się z tym problemem i znajdzie wiedzę, żeby wyjść z zaprzeczeń i energię, żeby przekroczyć ograniczenia związane z bezradnością wobec problemu.
Może wtedy autor “Bielma” zobaczyłby, jak szybko Jan Paweł II rozwijał się, jeśli chodzi o reakcję i zrozumienie problemu. Zobaczyłby, że na przestrzeni kilkunastu lat bardzo wiele się nauczył, gdyż decyzje, jakie potem podjął okazują się po dziś dzień decyzjami kluczowymi dla oczyszczania Kościoła.
Gdyby wtedy, w latach 80. biskupi amerykańscy zasymilowali impuls płynący z raportu Doyle’a i współautorów, to prawdopodobnie proces uznania problemu wykorzystania seksualnego jako problemu całej społeczności kościelnej nie tylko w USA, byłby prawdopodobnie o wiele szybszy.