Po takich posiłkach, utrzymać zdrowe serce nie pomogła nawet Niedźwiedziówka i poeta nie przeżył trzeciego zawału.
Moim ulubionym poetą, od zamierzchłych lat szkolnych, jest Konstanty Ildefons Gałczyński. Autor ukochanej "Zaczarowanej dorożki" i niezmiennie aktualnego obrazu polskiego społeczeństwa namalowanego w "Zielonej gęsi". Człowiek wybitnie inteligentny, z niezwykłym poczuciem humoru i... głęboko tragiczny.
Choć pozornie miał wszystko; popularność, talent, kochającą żonę, córkę i przyjaciół - przez całe życie nie potrafił do końca odnaleźć swojego szczęścia. Próbował dostosować się do warunków, towarzystwa, aktualnej władzy i zawsze trafiał jakby poza nawias. Nękała go choroba alkoholowa, miewał okresy głębokiej depresji, o mało nie zniszczył swojego małżeństwa i całe życie klepał biedę.
Podnosił się jednak i znów powstawały wiersze, które nadal trafiają prosto w serce; teksty satyryczne, które jeszcze dzisiaj zadziwiają trafnością i aktualnością. Ratowała poetę miłość żony Natalii, która przekraczała nawet zdrady poety czy jego podwójne, powojenne życie, a także nieustanne zmaganie się z brakiem pieniędzy. Natalia była jego największą miłością życia. Do niej, i do ich jedynej córki Kiry, poeta ostatecznie powrócił - jak Odyseusz - po latach powojennej zawieruchy uczuciowej.
Wielką pasją Konstantego były Mazury. Tu spędził ostatnie trzy lata swojego życia; tu powstawały najpiękniejsze utwory końcówki jego twórczości; tu nad Jeziorem Nidzkim stoi urokliwy budyneczek leśniczówki Pranie, w której dziś mieści się muzeum imienia poety. Czy Mazury sprzyjały muzom jego oryginalnej twórczości czy też fascynowała Gałczyńskiego atmosfera dawnego państwa pruskiego, naznaczona mocno historyczną obecnością Krzyżaków, dość, że nawet spod pióra jego córki, Kiry, wyszło wiele wspomnień z tamtego czasu. A może to właśnie mieszkańcy tego regionu, twardzi i życzliwi ludzie, ich obyczaje, tradycje i kuchnia sprawiły, że kosmopolityczny poeta serce swoje pozostawił tutaj.
Biurko Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego w leśniczówce Pranie Roman Koszowski /Foto GośćPrzebywając wśród mazurskich lasów i jezior, poeta odnalazł potrzebną harmonię, spokój i jakiś ład wewnętrzny. To od mazurskiej epoki rozpoczyna się ten najbardziej dojrzały etap jego twórczości, z najpiękniejszymi poematami: "Zaczarowana dorożka", "Wit Stwosz", "Niobe", "Kronika Olsztyńska". Stan, który towarzyszy mu na mazurskiej ziemi, sam Gałczyński opisuje w liście do przyjaciela Tuwima: "Tu, na jeziorach, steruję ku radości, córze bogów…". Pobyt na mazurskiej ziemi, jej spokój i piękno przyrody, niewątpliwie dał poecie wytchnienie, pozwolił złapać wewnętrzną równowagę i otrząsnąć się z głębokiej depresji. Gałczyński znów zaczął pisać, a jego poezja stała się jakby łagodniejsza, bardziej harmonijna.
Kuchnia tego regionu, choć prosta, za to tłusta i niezbyt zdrowa, jest jednak tak smaczna, że niejedno męskie serce podbija. Podbiła pewnie i nadwyrężone serce Gałczyńskiego. Znając specjały kulinarne Mazur, możemy spróbować odtworzyć jadłospis poety, w czasie jego pobytu nad jeziorami.
Zajadał się zapewne dzyndzałkami z hreczką i skrzeczkami - czyli małymi pierożkami z gęsiną lub tłustą wołowiną, z farszem z hreczki, czyli kaszy gryczanej, okraszonymi cebulką lub skrzeczkami czyli skwarkami. Albo plincami z pomoćką, czyli plackami ziemniaczanymi z farszem z boczku, twarożku i czosnku, sowicie i wysokokalorycznie podlanymi śmietaną (jej nadużywanie do wielu potraw jest znamienną cechą kulinarną mazurskich kucharek i gospodyń). Po obfitym obiedzie poeta raczył się dużą porcję sernika śmietankowego, mazurskiego brukowca (tradycyjny piernik mazurski, o wyglądzie ciemnobrązowego okręgu ułożonego z małych kulek ściśle przylegających do siebie przypominających bruk) czy sękacza.
Po takich posiłkach, utrzymać zdrowe serce nie pomogła nawet Niedźwiedziówka (mazurska nalewka, sporządzana z miodu i spirytusu) i poeta nie przeżył trzeciego zawału.
O niezwykłym klimacie leśniczówki Pranie, czytaj na następnej stronie:
Aleksandra Pietryga