Dzisiaj… wieczorem… nastąpią… zaślubiny… z… Jezusem. Wszystko… przygotowane - wyszeptał ojciec Joachim Badeni. Kilka godzin później zmarł.
Proszę o piwo!
Emil Popko, student:
– Którejś nocy o. Joachim zbudził się i wyszeptał: „Nikogo nie ma, jest tylko ciemność”. Na jego twarzy rysowało się przerażenie. Podłożyłem mu pod dłoń ryngraf z Maryją Jasnogórską, z którym się nie rozstawał. „Ooo, jest Maryja”. – uspokoił się. Miałem wrażenie, że przeżywa samotność i cierpienie Jezusa z Ogrodu Oliwnego i całkowite opuszczenie na krzyżu. Jedno z moich pierwszych spotkań z ojcem Joachimem? Wchodzę do salki ojców. Patrzę, siedzi o. Joachim, staruszek. Drzemie? Medytuje? Nie wiem. Po przedstawieniu się i krótkiej rozmowie ojciec Joachim zapytał: „Czy może mi brat podać coca-colę?”. „Jasne”.
Podałem colę. Następnym razem wchodzę do salki, siedzi ojciec Badeni. „Podać ojcu colę?”– pytam. „Nie, tym razem nie colę, tylko piwo proszę! ” – rzucił. „Oczywiście, żywiec?” – powiedziałem. (Kiedyś do Badenich należał tamtejszy browar). „Broń cię, Panie Boże, tyskie!” – wypalił. Nauczył mnie jednego: bycie świętym, to przede wszystkim bycie normalnym. Tak, miał przeżycia mistyczne, dowiadujemy się, że za jego wstawiennictwem wiele osób zostało uzdrowionych, ale ja zapamiętałem przede wszystkim jego uśmiech, normalność i to, że w Eucharystii naprawdę spotykał się ze swoim Panem i Przyjacielem. „Życzę ci – uśmiechał się – by jak cię już wyświęcą, to żeby z kleryka nie zrobił się kler”.
Przed rokiem, w środę 10 marca, gdy umierał, bracia byli na wycieczce poza miastem. Gdy wrócili, o. Joachim już konał. Mam wrażenie, że czekał na tych, których tak bardzo kochał – braci w formacji, aby móc się z nami pożegnać. Ze środy na czwartek obudziłem się o 1.16. Coś (a raczej ktoś) mnie obudziło. Nie potrafię tego wytłumaczyć. Przerwa w śnie. Pamiętam uczucie ogromnego pokoju i to jedno zdanie: „Już jest dobrze.” Zasnąłem. Po ok. 15 min przyszedł i obudził mnie brat Tomek Mika (spałem tak mocno, że nie usłyszałem dzwonka), i powiedział: „Badeni nie żyje”. – Nie byłeś jedyny – przerywam bratu Emilowi. – O podobnym doświadczeniu opowiadał mi o. Leon Knabit: „Pamiętam świetnie noc sprzed pół roku – mówił. – Obudziło mnie wyraźne pukanie do drzwi. Wygramoliłem się z łóżka, patrzę: trzecia w nocy. Pukanie było wyraźne. To nie był sen. Otwieram drzwi, na korytarzu nikogo. Cisza, pustka. Pomodliłem się, może komu to potrzebne? O świcie dostałem SMS-a: »Zmarł o. Joachim Badeni«. W drodze do nieba zapukał do Tyńca?”.
To nas rozwalało
Sylwia Juszkiewicz, pielęgniarka:
– Nie słyszałam od ojca Joachima słowa skargi. Wrócił ze szpitala w rocznicę śmierci Marty Robin. Jestem pewna: to nie przypadek. Zauważyłam, że jego cierpienia intensyfikowały się w czasie większych świąt, w Dzień Chorego, w Popielec. Ogromna walka duchowa. Nigdy nie widziałam nikogo, kto tak pokornie znosił ból. Kiedyś nie mógł już wytrzymać i poprosił mnie o zastrzyk uśmierzający ból, a potem… bardzo przepraszał, że nie potrafił dać świadectwa przyjęcia tego cierpienia.
To nas kompletnie rozwalało. Przychodziłam po Mszy „dwunastce” i siedziałam do 21. Żyję w ciągłym ruchu i naprawdę nie wiem, jak wytrzymywałam te kilkanaście godzin w ciszy, w bezruchu. W tej celi zatrzymywał się czas. Ojciec niewiele widział, prawie nic nie słyszał (miał dwa aparaty słuchowe, z których potem zrezygnowaliśmy). Kiedyś leżał odwrócony tyłem do drzwi. Nagle w drzwiach stanął przeor. A leżący tyłem ojciec Joachim odezwał się: „Dziękuję ojcu przeorowi za łóżko. Jest bardzo wygodne”. A przecież nie mógł go zobaczyć ani usłyszeć! Po plecach chodziły ciarki…Po jego śmierci ryczałam jak bóbr. Ale nie od razu. I wcale nie dlatego, że zmarł. Do mnie, po prostu, dotarło, jakiej łaski doświadczyłam... Po jego śmierci dostałam jego Biblię. I laskę.
Marcin Jakimowicz; GN 9/2011