Listopad to dobry miesiąc na zaprzyjaźnienie się ze świętymi, a może nawet dostrzeżenie ich obecności. O przyjaźni ze świętymi, odnalezieniu Jezusa, o szukaniu w życiu skarbów i zachwycie łaskami, których Bóg udziela nam codziennie - opowiada Karolina Jankowska, studentka pedagogiki i autorka instagrama szare.eminencje.zachwytu.
Małgorzata Gajos: Jak zaczęła się twoja przyjaźń ze świętymi?
Karolina Jankowska: Zaczęła się dość niestandardowo. Zawsze lubiłam czytać książki, chętnie też sięgałam po biografie… tyle, że świeckie. A miłość do biografii zaczęła się od Lady Di, w pewne wakacje u dziadków. Kiedy zaczęłam się zbliżać do Pana Jezusa, zawsze po przeczytaniu biografii miałam w sercu taki smutek? Nawet nie wiem, jak to określić. Wtedy przyszła do mnie s. Faustyna ze swoim Dzienniczkiem. Miało to miejsce w jej wspomnienie, wtedy miałam egzamin do bierzmowania, a imię wciąż nie wybrane. Patrzę w kalendarz – s. Faustyny Kowalskiej – myślę sobie – a czemu nie Faustyna? Przeczytałam jej krótki życiorys, potem „połknęłam” Dzienniczek – przeczytałam go w jeden dzień, jednym tchem! I od tej pory sięgałam po inne historie świętych i błogosławionych. Był też czas, kiedy pisałam o nich w pewnym już nieistniejącym czasopiśmie katolickim. Mam też taką teorię, że święci nas sobie wybierają. Czasem przychodzą w bardzo konkretnej chwili naszego życia, żeby nas przeprowadzić przez jakiś etap naszej duchowej wędrówki, podać rękę, czasem upomnieć.
Czy masz jakichś ulubionych?
Zdecydowanie! Mam nawet swoją czołówkę świętych: św. Antoni (najczęściej wzywany przeze mnie, można się domyślić dlaczego – niestety gubię klucze, dokumenty i różance na potęgę, ale ukochany Antoni Padewski zawsze mi dopomaga), św. Faustyna (tutaj oprócz historii z bierzmowaniem, mam jeszcze kilka bardzo osobistych interwencji mojej patronki), św. Tereska z Lisieux („Dzieje duszy” skradły moje serce, zachwycam się także jej rodzicami – państwem Martin), św. Ignacy (ten święty „przyszedł” do mnie na studiach – studiuję na Akademii Ignatianum w Krakowie, jestem na IV roku pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej – mieliśmy taki przedmiot na studiach jak pedagogika Ignacjańska, gdzie poznaliśmy życiorys Loyoli, potem był Ignacjański Fundament, lektura „Opowieść pielgrzyma”… i tak się przyjaźnimy, wzdycham często Ignacemu podczas sesji egzaminacyjnej, żeby się za mną wstawiał)… a teraz takim „moim” świętym (a raczej błogosławionym) jest Karol de Foucauld – który pokazał mi piękno pustyni, duchowość Nazaretu, ideę braterstwa i katolicki… radykalizm. Oczywiście jest to radykalizm miłości. Niezwykła jest droga jego nawrócenia, myślę, że każdy może się „odnaleźć” w bł. Karolu – przeszedł on drogę, kiedy „nie było w nim ani śladu wiary”, jak sam mówi, potem fascynacji… judaizmem, islamem, aż po szaleństwo (naprawdę szaleństwo!) dla Chrystusa w Kościele Katolickim. Jest on dla mnie niezwykle pasjonującą postacią! Był żołnierzem, podróżnikiem (jako pierwszy, w wieku 24 lat przemierzył i zbadał nieznane dotychczas Europejczykom tereny Maroka, za co został odznaczony medalem Towarzystwa Geograficznego). Poznałam go dzięki biografii autorstwa Alessandro Pronzato „Ziarno Pustyni”, obecnie jestem w trakcie czytania II tomu.