Listopad to dobry miesiąc na zaprzyjaźnienie się ze świętymi, a może nawet dostrzeżenie ich obecności. O przyjaźni ze świętymi, odnalezieniu Jezusa, o szukaniu w życiu skarbów i zachwycie łaskami, których Bóg udziela nam codziennie - opowiada Karolina Jankowska, studentka pedagogiki i autorka instagrama szare.eminencje.zachwytu.
Na swoim instagramie dzielisz się swoim entuzjazmem dotyczącym świętych. Dlaczego to oni wypełniają dość sporo jego przestrzeni?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, odwołam się do tego kim są dla mnie święci, bo chyba to będzie najpełniejszą odpowiedzią, na to, że zajmują oni sporą część mojego instagrama, ale przede wszystkim – życia. Święci są dla mnie przyjaciółmi, ale też kimś więcej – przewodnikami. Na swoim instagramie mam taki wpis, gdzie posługuję się taką metaforą, że święci spotykają nas na „szlaku” naszego życia i mówią, że warto. Warto iść czasem jeszcze kawałek pod górę, żeby podziwiać piękne widoki Nieba (bo sami je oglądają, a my jeszcze nie pojmujemy jak tam jest pięknie i cudownie!). Oni nam kibicują, wypraszają potrzebne łaski u Pana swoim wstawiennictwem i uczą nas kochać Jezusa. Mi osobiście pokazują, że bardzo różne są drogi do świętości. Jedynym takim „mianownikiem” wszystkich żywotów świętych jest… tylko (i aż) posłuszeństwo Bożej woli.
Skąd pomysł na nazwę twojego profilu?
Nazwa powstała jakoś przypadkiem (dodam też, że to druga wersja nazwy), a nawiązuje ona do wiersza Mirona Białoszewskiego „Szare eminencje zachwytu” – sam Białoszewski z tego co wiem poetą religijnym raczej nie był, ale ten jego wiersz spodobał mi się z kilku względów. Po pierwsze – jest bardzo nieprzewidywalny, podmiot liryczny nas zaskakuje zachwytem … łyżką durszlakową, czymś, co raczej dziwne, żeby wzbudzało zachwyt. Po drugie – zaraz mi się nasuwa cytat przy tej szarości z Dzienniczka „mojej” Faustynki: „O życie szare i monotonne, ile w tobie skarbów. Żadna godzina nie jest podobna do siebie, a więc szarzyzna i monotonia znikają, kiedy patrzę na wszystko okiem wiary. Łaska, która jest dla mnie w tej godzinie, nie powtórzy się w godzinie drugiej. Będzie mi dana w godzinie drugiej, ale już nie ta sama. Czas przechodzi, a nigdy nie wraca. Co w sobie zawiera, nie zmieni się nigdy, pieczętuje pieczęcią na wieki.” (Dz. 62) Więc taką moją przewodnią myślą jest, żeby szukać w swoim pozornie szarym, zwykłym życiu skarbów i dać się zachwycić łaskami, których nam Bóg udziela codziennie, pośród rutyny. Chiara Corbiella Petrillo, kandydatka na ołtarze, mówiła też: „Każdy dzień ma swoją łaskę. Dzień po dniu, ja mam tylko robić jej miejsce”. Ja sama wciąż tego się uczę i dzielę się tym z moimi czytelnikami.
Nieprzypadkowo chyba twój pierwszy post jest o różańcu?
Różaniec jest bardzo ważną modlitwą w moim życiu, szczególnym spotkaniem z Bogiem przez ręce najczulszej Matki. Mamy, która zna nasze troski, trudy, która wstawia się za nami, swoimi dziećmi u Ojca. Mamy, która zawsze utuli, ukoi, przygarnie swoje dzieci… Kocham Maryję i nie wyobrażam sobie mojego życia bez różańca.
Piszesz, że Maryja pomogła odnaleźć ci Jezusa. W jaki sposób?
Dokładnie tak. Maryja oddała mnie w ręce Jezusa. Od Niej wszystko się zaczęło w moim życiu. Pewnego dnia, ja wraz z moją rodziną wychodziliśmy z Eucharystii. Byliśmy wówczas tzw. „niedzielnymi” katolikami. Podeszła do nas starsza pani i mówi: „ja mam takie cztery różańce i nie wiem komu mam dać”. Nas była wtedy jeszcze czwórka. Bardzo niepewnie je przyjęliśmy. Leżały sobie bardzo długi czas, gdzieś w szafie, aż przyszedł moment, kiedy rodzice natknęli się w internecie na świadectwo o Nowennie Pompejańskiej, zaczęli ją odmawiać… i wszystko zaczęło się zmieniać (nie przesadzam!). Krok po kroku Bóg nas zaczął prowadzić nas za rękę. I ja również po tych doświadczeniach zaczęłam modlić się na różańcu. U mnie to się działo bardzo stopniowo – dziesiątka, dwie, cały różaniec. Potem dwa, potem pierwsza Pompejańska, potem druga, trzecia… i teraz odmawiam czwartą, a bez różańca nie mogę żyć. Ale myślę, że to nieszkodliwe uzależnienie, a wręcz bardzo owocne dla mnie. Dziękuję Bogu, że pokazał mi różaniec, bo to taka „moja” modlitwa. Poza tym jesteśmy też zawierzeni Matce Bożej drogą św. Ludwika Marii Grignion de Montfort.