O tym, jaka jest Zambia, wielkiej lekcji życia i swoich doświadczeniach z krótkiego pobytu w Afryce opowiada diakon Piotr Leśnikowski SDB.
Małgorzata Gajos: Dlaczego zdecydowałeś się wyjechać na misje, skąd pomysł?
Dk Piotr Leśnikowski SDB: Pomysł, aby wyjechać na krótki projekt misyjny, bo ciężko to nazwać ogólnie misjami, był propozycją przełożonego Inspektora, na którą po dość długim zastanowieniu odpowiedziałem pozytywnie. Jednak sama inicjatywa była wynikiem odpowiedzi na potrzeby pracującego tam współbrata z Polski. Dla mnie sama decyzja o wyjechaniu była podyktowana z jednej strony chęcią doświadczenia pracy salezjańskiej w innych warunkach niż te w Polsce i utwierdzenia się tym samym w powołaniu, a z drugiej strony chciałem się uczyć i poznać inne życie niż dotychczas. Ten wyjazd jak i spotkania z ludźmi oraz konfrontacja z różnego rodzaju sytuacjami czy problemami. To naprawdę spora dawka życiowej lekcji, z której cały czas czerpię. Poza tym to nie był mój pierwszy raz w Afryce. W 2015 roku wyjechałem na podobny projekt misyjny do Nigerii, więc wydaje mi się, że ten ostatni wyjazd do Zambii był też takim trochę zaspokojeniem ciężkiej do opisania „dziwnej” tęsknoty.
Czego obawiałeś się najbardziej?
Najbardziej obawiałem się, że warunki pracy mogą mnie przerosnąć i tego, że nie sprostałbym pewnym oczekiwaniom. Wszelkie obawy były trochę przesadzone. Zdarzały się wyzwania szczególnie te na płaszczyźnie językowej (choć językiem urzędowym jest angielski to jednak dzieci i młodzież posługiwali się językiem bemba). Czy też w prowadzeniu warsztatów, które na pierwszy rzut oka wydawały się nie do przeskoczenia, to jednak z Panem Bogiem okazuje się, że wszystko jest możliwe. Trochę obaw miałem też w związku z malarią. Gdy jedzie się na krótki, półtoramiesięczny okres, to za żadne skarby nie chce się zachorować, bo byłaby to strata cennego czasu. Co ciekawe, bardziej obawiałem się właśnie tej straty czasu niż utraty zdrowia. Różnego rodzaju lekarstwa prewencyjne w moim wypadku były raczej niewskazane, co zwiększało tylko poziom stresu, ale pozostawał jeszcze spray na komary i moskitiera w nocy.
Archiwum prywatneJak pandemia wpływa tam na codzienne życie?
Jeśli chodzi o pandemię w Zambii to ona po prostu jest i są wobec niej stosowane środki ostrożności (maseczki), szczególnie w dużych miastach. Nie dało się odczuć paniki czy strachu. W wiosce, gdzie spędziłem najwięcej czasu, jedyną trudną rzeczą było to, że trzeba było ograniczyć ilość uczestników półkolonii do stu osób.
Jak można pomóc? Często słyszy się, że lepiej dać wędkę? Czy zawsze?
Jeśli chodzi o pomoc materialną to według mnie pozostaje cały czas najlepsza właśnie metoda „wędki”, ale potrzeba też bardzo dużo „nauczycieli”, którzy pokażą i nauczą jak z tej „wędki” korzystać. Dlatego istotna jest tu praca misjonarzy czy wolontariuszy misyjnych. Najlepiej samemu zdecydować się na taki wyjazd, oczywiście jeśli zdrowie i możliwości pozwalają, by po prostu fizycznie tam być i pomagać.
Gdy zaś chodzi o przysłowiowe same „ryby” to dużą potrzebę dostrzega się w dziedzinie medycyny (sprzętu i lekarstw). Ubóstwo związane ze sprzętem sprawia, że czasami w przychodniach ciężko jest o dobrą diagnozę chyba, że dotyczy ona malarii.
Archiwum prywatne