O tym, jaka jest Zambia, wielkiej lekcji życia i swoich doświadczeniach z krótkiego pobytu w Afryce opowiada diakon Piotr Leśnikowski SDB.
Co robiłeś w czasie swojego pobytu? Na czym polegała twoja misja?
Głównym zadaniem było przygotowanie i przeprowadzenie półkolonii dla dzieci i młodzieży. Prowadziłem zajęcia sportowe z siatkówki, asystowałem przy grach i zabawach oraz opiekowałem się uczestnikami tego SUMMER CAMP’u .
Udało się też poprowadzić spotkania dla młodzieży, która uczestniczy w projekcie Adopcji Miłości czy też inaczej Adopcji na odległość. Pomagałem też w niedzielę współbraciom w parafii czy na filiach.
Co najbardziej zapadło ci w pamięć?
Odwiedzanie chorych z Komunią Świętą. Do chorych szło nas dwóch – ja i ksiądz z Zambii. Ja trzymałem w cyborium Komunię Świętą i szedłem krok za współbratem od jednego domu do następnego, z wioski do wioski. Wtedy też po raz pierwszy miałem takie dziwne przeświadczenie urzeczywistniania się Ewangelii – kiedy to Jezus posyłał swoich uczniów po dwóch – na moich oczach… Zabrakło tylko wypędzania złych duchów, choć było już blisko. Kiedy dotarliśmy z Komunią Świętą do ostatniego domku - właściwie była to taka lepianka pokryta strzechą - znaleźliśmy tam chorego mężczyznę. Leżał na dużym materacu, zajmującym praktycznie całą powierzchnię. Wkoło latało mnóstwo much i niesamowicie śmierdziało. Znaleźliśmy się tam na prośbę jego żony, która nie wiedziała, co jeszcze może zrobić, jak mu pomóc i co mu dolega. Okazało się później, że mężczyzna uwikłał się w tzw. „witchcraft” (czarną magię) i twierdził sam, że to przez przekleństwo tak bardzo cierpi. Zasugerowałem Księdzu, że może przydałby się egzorcysta, zwłaszcza po tym, jak ten człowiek nie mógł i nie chciał się wyspowiadać. Ojciec obiecał, że jeszcze raz do niego przyjedzie. Pomodliliśmy się nad nim i jego rodziną i wioską. Dobrze, że nie trzeba było „strzepywać prochu z sandałów”.
Archiwum prywatne