Rodzice zdezerterowali. Nie rozmawiają z dziećmi o Bogu. Boją się, że wyjdą na dewotów.
Zazdrościłem mu takiej historii. Moja była kompletnie inna…
– Rodzice nie ciągnęli nas na siłę do kościoła – opowiada Paweł z Poznania, pauliński nowicjusz. – Oni wymodlili to, że trafiliśmy do różnych wspólnot. Często odmawiali Różaniec – zdarzało się, że nawet trzy części. Chodzili po pokojach i zapraszali: pomódlcie się z nami. Nic na siłę. Wiedziałem jedno: cokolwiek robię, oni się za mnie modlą. Szanowałem zdanie matki, ale zapamiętałem przede wszystkim to, co powiedział ojciec. Często przychodził z pracy wyczerpany. Był szefem cmentarza, miał wiele osób pod sobą (śmiech). Pamiętam, jak mama modliła się w domu, otwierała Pismo Święte, brała telefon i dzwoniła do taty: Słuchaj, otworzyło mi się takie zdanie z Biblii czy z „Dzienniczka”. I okazywało się, że to zdanie trafiało! Po powrocie z pracy tata opowiadał, jak bardzo mu ono pomogło. Po latach rodzice postawili na środku pokoju figurkę Maryi. W końcu zniknął nawet telewizor. Dzięki temu zaczęliśmy jeszcze więcej rozmawiać. Rewelacja!
Lepsze znane piekło?
Dzieci alkoholików będą piły, agresywnie traktowane maluchy tak samo rozładują emocje – powtarzamy mantrę i rzeczywiście tak zazwyczaj bywa. I to mimo najszczerszych deklaracji: „Będę inny niż rodzice!”. Psychologowie cytują w takich przypadkach przysłowie: „Lepsze znane piekło niż nieznane niebo”. Nie wiem, jak wygląda rodzinne niebo, a piekło – choć przerażające – jest już trochę oswojone. Nie jestem jedyną osobą w rodzinie, która pije i jest agresywna… Błędne koło. A gdyby to niebo było znane?
Pytając młode małżeństwa o to, czy rozmawiają z dziećmi o Bogu, usłyszałem kilkakrotnie: Ale one i tak niczego nie rozumieją. Gdyby tak było, to czy sam Jezus wołałby: „Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, nie przeszkadzajcie im”? Talmud zawiera zdumiewające słowa: „Świat trwa jedynie dzięki oddechowi dzieci studiujących Torę”. Do opowiadaniu dzieciom o miłości Boga wzywał wielokrotnie ojciec Pio. Chciał nawet zakładać małe grupy modlitewne szturmujące niebo. Miały – jak mówił – uratować świat.
Czyje to kroki?
Albert Biesinger w swej książce „Jak rozmawiać z dziećmi o Bogu?” przytacza porażający rękopis listu nieuleczalnie chorej dziewczynki, która na szpitalnym łóżku pisała list do matki. Po śmierci dziecka znalazła go pielęgniarka. Wstrząśnięta jego treścią matka zgodziła się na publikację. Ku przestrodze.
„Kochana Mamo! – pisała dziewczynka. – Od kilku dni mogę siedzieć w łóżku tylko pół godziny dziennie, poza tym cały czas leżę. Serce odmawia mi już posłuszeństwa. Dzisiaj rano Profesor powiedział coś, co brzmiało następująco: »pogodzić się«. Ale z czym? Z pewnością trudno jest umierać w młodym wieku! Muszę pogodzić się z tym, że na początku przyszłego tygodnia może mnie już nie być. Przeszywają mnie bóle prawie nie do wytrzymania; ale bardziej nie do zniesienia wydaje mi się to, że nie pogodziłam się jeszcze z losem. Gdy spoglądam na niebo, jest ono ponure. Zapada noc, ale żadna gwiazda, na którą mogłabym spojrzeć z mojej przepaści, nie błyszczy nade mną.
Mamo, nie byłam nigdy bogobojna, ale teraz czuję, że jest tam coś, czego nie znamy, coś całkiem tajemniczego, jakaś Moc, której wpadamy w dłonie, której musimy odpowiedzieć na wszystkie pytania. I to jest moja udręka, że nie wiem, kto to jest. Gdybym Go znała! Mamo, czy pamiętasz, jak szłaś z nami jako dziećmi przez las, gdy zapadał zmrok, naprzeciw ojcu, który wracał z pracy? Odbiegaliśmy czasem od Ciebie i zostawaliśmy nagle sami. Z ciemności dochodził odgłos kroków. Jaki strach przed obcymi krokami! Jaka radość, gdy rozpoznaliśmy Twoje kroki. Kroki matki, która nas kochała. A teraz w samotności słyszę znowu kroki, których nie znam. Dlaczego ich nie znam? Nauczyłaś mnie, jak powinnam się ubierać, jak powinnam się zachowywać, co jeść, jak kroczyć przez życie. Troszczyłaś się o mnie; i nie okazywałaś zmęczenia z powodu tych wszystkich trosk. Ale to wszystko rozsypuje mi się teraz w drobny mak. Dlaczego mówiłaś nam o tak wielu rzeczach, a nigdy o Jezusie Chrystusie? Dlaczego nie zapoznałaś mnie z odgłosem Jego kroków, żebym mogła rozpoznać w tej samotności umierania, czy On przyjdzie do mnie tej ostatniej nocy? Żebym wiedziała, że ten, który tam na mnie czeka, jest moim Ojcem…”.
artykuł z numeru 04/2008 Gościa Niedzielnego
Marcin Jakimowicz