Rodzice zdezerterowali. Nie rozmawiają z dziećmi o Bogu. Boją się, że wyjdą na dewotów.
Mówić? Nie mówić? A jeśli wyjdę na idiotę? Na „oszołoma”, „nawiedzonego”, „dewota”? Współczesny świat zna sporo podobnych określeń. Czy rozmawianie z dziećmi o sprawach wiary wpływa na ich życie? Spytałem o to kilka osób…
Musiałam wrócić…
– Rozmawiałem kiedyś z nastolatką z Wrocławia – opowiada magister nowicjatu paulinów o. Maksymilian Stępień. – Sporo opowiadała mi o swoim ojcu, prawdziwie wierzącym facecie. Gdy zauważał na ławce jakiegoś alkoholika, podchodził do niego, przytulał i mówił: Oj, Jezu, ale się upiłeś... Zdarzało się, że wracał do domu bez butów, bo podarował je jakiemuś biedakowi.
Często spontanicznie zapraszał dzieci do modlitwy. Dobrowolnie, nic na siłę. Fantastyczne! Zapytałem tej nastolatki (dziś już matki trojga dzieci), jaka jest różnica między dziećmi, z którymi rodzice rozmawiali o Bogu, a tymi, którzy pochodzą z rodzin niewierzących. Powiedziała fajną rzecz: – Każdy nastolatek przechodzi kryzys odejścia od Boga, zanurzenia w ten świat. Ale mnie, nawet gdy tkwiłam po uszy w grzechu, tak ciągnęło w stronę Boga, że nie mogłam długo wytrzymać i wracałam. To było silniejsze ode mnie. Jak magnes. Nie potrafiłam na długo uciec. Na szczęście. – Jej ojciec miał raka, ale genialnie znosił cierpienie – opowiada o. Maksymilian. – Pamiętam, jak przyszedł kiedyś z czteroletnim synkiem na Drogę Krzyżową. Celebrujemy kolejną stację, a tu nagle ten maluch krzyczy: Nie zabijajcie Pana Jezusa, przecież On tak wszystkich kocha! Dreszcze. Mistyka dziecka. Tak przeżywał Drogę Krzyżową. Zawdzięczał to ojcu. Na co dzień nie mamy takich doświadczeń…
Ojciec na kolanach
– By mężczyzna się modlił, musi to zobaczyć u innego mężczyzny! – dopowiada dominikanin o. Tomasz Kwiecień. – Jeżeli ojciec się modli, to jego syn prawdopodobnie też się będzie modlił, i nawet jeżeli po drodze będzie miał różne odstępstwa od wiary, prędzej czy później do niej wróci. Przykład z życia moich przyjaciół: trójka dzieci, najstarszy syn zdążył być ateistą, jego ojciec jest bardzo głęboko wierzącym katolikiem (nie dewotem, tylko człowiekiem modlącym się poważnie!). I wyraźnie widzę, że kiedy chłopak doszedł do dwudziestki, nie tylko przestał być ateistą, ale przystąpił nawet do Opus Dei.
Pociągnął go przykład ojca: dojrzałego mężczyzny, który odniósł sukces w życiu i nie jest nieporadnym chłopczykiem, który ucieka od życia w modlitwę, tylko dorosłym mężczyzną, który coś potrafi, a jednocześnie modli się uczciwie. Nie ma możliwości, by to nie promieniowało! W starożytnym świecie to ojciec uczył dzieci modlitwy – nie matka. Jeżeli ojciec nauczy nas modlitwy, to dziecko będzie modlić się do końca życia. Znakomitym przykładem jest święty Augustyn. Miał niewierzącego ojca i świętą matkę. Widział jej wiarę, ale nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia. Nawrócił się, bo spotkał modlącego się mężczyznę – Ambrożego, biskupa Mediolanu. Oniemiał, ponieważ Ambroży był wierzącym i modlącym się człowiekiem, który go po prostu zachwycił. Musiał spotkać na swojej drodze modlącego się mężczyznę. Święta matka nie wystarczyła...
Marcin Jakimowicz