– Powszechny system prewencji jest istotny. Tylko do tego potrzebne jest porozumienie różnych środowisk – mówi red. Justyna Kaczmarczyk. W rozmowie z KAI opowiada o swojej książce „Zranieni. Rozmowy o wykorzystywaniu seksualnym w Kościele” (wyd. WAM).
Dawid Gospodarek (KAI): W książce „Zranieni. Rozmowy o wykorzystywaniu seksualnym w Kościele” opublikowałaś wywiady z osobami zajmującymi się tym problemem z różnych perspektyw. Opowiedz, proszę, jak dobrałaś rozmówców, jaki miałaś zamysł?
Justyna Kaczmarczyk: Rozmówców dobierałam tematycznie. Chciałam poruszyć ten temat z różnych perspektyw i dotknąć różnych aspektów problemu, jakim jest wykorzystywanie seksualne w Kościele, ochrona dzieci i zajęcie się sprawcami. To był mój klucz – żeby możliwie szeroko zebrać informacje. W książce wypowiadają się świeccy i duchowni, kobiety i mężczyźni - osoby, które dzielą się ekspercką wiedzą i własnymi doświadczeniami.
Czy miałaś problemy ze znalezieniem odpowiednich osób?
Spodziewałam się większych. Zauważyłam też, że ludzie są trochę zrażeni podejściem niektórych do tego tematu. Że omawia się go sensacyjnie, bez nadziei i nawet pozbawiając nadziei. Jedna z pierwszych rozmów, które odbyłam, wskazała na ten problem i to miało wpływ na kierunek całej książki.
Jedną z rozmów przeprowadziłaś z prof. Moniką Przybysz, zajmującą się naukowo mediami i public relations. Między innymi poruszacie temat języka – jak mówić, jak nie mówić, jak powtórnie nie wiktymizować poszkodowanych, jak nie zranić, jak nie zostawić. Możesz opowiedzieć o tym, co może było dla Ciebie nowe, na co warto się uwrażliwić?
Bardzo ważne jest – i rozmawiamy też o tym z prof. Przybysz – że powinniśmy skończyć z myśleniem o tym, że to jest problem odległy i nas nie dotyczy. Niezależnie od tego, czy mówimy o wykorzystywaniu seksualnym w Kościele, czy w innych środowiskach. Bo nawet jeśli nie mamy dzieci, nie jesteśmy nauczycielami czy opiekunami, nie pracujemy z dziećmi, to zawsze może się zdarzyć, że spotkamy kogoś, kto takie zranienie w sobie nosi. Nieodpowiednim podejściem łatwo możemy zrobić komuś krzywdę.
Dlatego jest tak ważne to, co mówi prof. Przybysz i powtarzają inni eksperci niezależnie od siebie: po pierwsze nie odrzucić, nie spowodować swoimi pytaniami poczucia, że osobie skrzywdzonej nie wierzymy. O tym też mówi Marta Titaniec, kiedy opowiada o swojej pracy dla osób zranionych w Kościele – że z ust terapeutek słyszała ciągle „wierzymy pani, wierzymy panu”. Wierzymy, wierzymy, wierzymy. To stanięcie po stronie osoby zranionej. I w tym pierwszym kontakcie jest to bardzo ważne. Nie trzeba być psychologiem, wręcz nie wolno przyjmować roli terapeuty, jeśli się nim nie jest, ale trzeba pamiętać o tym, że każdy kontakt ma tu ogromne znaczenie.
W rozmowie z prof. Przybysz bardzo mocno poruszyło mnie jeszcze jedno - żeby po rozmowie z nami osoba, która opowie swoją trudną historię, nie próbowała targnąć się na życie. W wywiadzie mowa o tym w kontekście odpowiedzialności dziennikarzy, ale historia procesu kanonicznego opowiedziana przez osobę zranioną pokazuje jasno, że taka odpowiedzialność spoczywa nie tylko na przedstawicielach mediów.