To Jezus Chrystus musi działać. Jestem przekonany, że to, iż jestem kapłanem, że nie straciłem wiary w tym wszystkim, to nie moja zasługa, tylko Pan Jezus mnie utrzymał – mówi w o. Tarsycjusz Krasucki, franciszkanin, który jest jedną z ofiar seksualnego wykorzystywania niedawno zmarłego ks. Andrzeja Dymera ze Szczecina.
A jak zareagowali na tę sprawę i Ojca w mediach współbracia?
Pojawiła się np. obawa, zwłaszcza przy reportażu w TVN, że to media uderzające w wizerunek Kościoła. Wizerunek Kościoła – takie padło stwierdzenie. Ale o jaki wizerunek Kościoła chodzi? Takiego wizerunku Kościoła, który ma coś do ukrycia, to ja wcale nie chcę. Dobrze, że ten wizerunek jest niszczony, bo to jest tragiczny wizerunek.
Mam generalnie wrażenie, że współbracia są trochę zmieszani, nie bardzo wiedzą, jak się zachować, jak to wszystko rozumieć. Mam nawet wrażenie jakiegoś ostracyzmu. A ja tylko mówię o mojej krzywdzie, o tym, czego doznałem od ks. Dymera. Nie uderzałem w żadnego biskupa. Ja tylko jako ofiara wyznałem, co było przed laty. I uważam, że musiałem to zrobić.
W 2008 r. o. Marcin Mogielski OP bardzo mnie prosił, żebym się wypowiedział do reportażu w „Gazecie Wyborczej”. Stanowczo mu odmówiłem. Wtedy jeszcze byłem naiwny. Uznałem, że do takiej gazety, w której pojawiają się watki antykościelne i liberalne, nie będę się wypowiadał. Uważałem, że uda nam się ten problem sprawiedliwie rozsądzić we własnym kościelnym kręgu… Ale ta nadzieja się wyczerpała i teraz nie było już innej możliwości.
Jeszcze co do reakcji na mój udział w tych reportażach – miałem prowadzić rekolekcje wielkopostne w Szczecinie. Ale po reportażu TVN24 proboszcz odwołał zaproszenie. Wyjaśniał, że szczecińska kuria mu odradziła zapraszanie mnie z rekolekcjami… W reakcji na to wydarzenie poprosił mnie o wygłoszenie rekolekcji ks. Grzegorz Michalczyk, warszawski duszpasterz środowisk twórczych.
Przez te wszystkie lata Ojciec widział, jak funkcjonuje wsparcie ze strony Kościoła dla poszkodowanych. Czy Ojciec ma wrażenie, że aktualnie coś się pozytywnie zmienia?
Widzę, że się zmienia. Bo musi się zmieniać. Dzieje się to przede wszystkim pod presją mediów. Widzę pewne postępy, one są ciągle takie niedoskonałe, bo tę całą klerykalną mentalność trudno przekształcić na otwartość, transparentność, uczciwy nacisk na dobro poszkodowanych.
Co do zmiany, chciałbym skomentować jedną scenę z reportażu w TVN24. Omówiono tam spotkanie z prymasem Polski w Gnieźnie. Nie wybrzmiało tam wystarczająco, że od razu Fundacja Św. Józefa zatroszczyła się o jedną z ofiar, ten człowiek otrzymał natychmiast finansowanie terapii. Mnie też Fundacja po ukazaniu się reportaży red. Nosowskiego zaoferowała wszelką pomoc, nawet prawną. Ale ja akurat niczego już nie potrzebowałem.
Widać więc zmiany, ale obawiam się, że prymas jest w tym wszystkim takim szlachetnym wyjątkiem. Może są jeszcze jacyś podobnie myślący biskupi w Episkopacie, ale rzadko dają o sobie znać. Do mnie z wyrazami solidarności odezwał się tylko bp Damian Muskus, zresztą franciszkanin.
Wiem, że w różnych diecezjach nie podchodzi się do poszkodowanych z odpowiednią empatią i zrozumieniem, nie wychodzi się naprzeciw ich potrzebom. Ciężko im uzyskać nawet proste poczucie sprawiedliwości, zwłaszcza gdy sprawca już zmarł, to kurie umywają ręce. To jest dla ofiary na pewno coś bolesnego. Bo często został pochowany z honorami, jako ksiądz – a poczucie krzywdy pozostaje…
Co jeszcze byłoby dobrze zmienić w Kościele, poza wspomnianą mentalnością, co wymaga jednak długiego procesu. Może ma Ojciec jakieś konkretne pomysły, postulaty, możliwe do zrealizowania od ręki?
Przede wszystkim biskupi muszą przestać się bać ludzi. Biskup, pasterz danej diecezji, powinien znajdować czas, żeby porozmawiać bezpośrednio z osobą poszkodowaną, udać się do jej domu. To taka prosta, ludzka postawa. Biskupi muszą wyjść do ludzi. Żyjemy już w innych czasach, ten cały nadmuchany splendor nie przemawia już do współczesnego człowieka, a nawet wielu gorszy. Trzeba być człowiekiem. Zanim będziemy mówić o świętości, o chrześcijaństwie, bądźmy po prostu ludźmi.
Trzeba rzetelnie i uczciwie realizować istniejące wytyczne, oferując pomoc terapeutyczną i wszelką potrzebną. Jeżeli jest wszczęty jakiś proces – nie bać się. Odsunąć danego kapłana, suspendować. A jeżeli okaże się niewinny, to będzie mu wszystko przywrócone. Gierki z przenoszeniem na inne parafie, ukrywaniem po klasztorach, gdzie może dochodzić do dalszych krzywd, są nie do przyjęcia. Normalnie organa ścigania do takich przestępców wpadają nad ranem, zakuwają w kajdanki i prowadzą do aresztu, w międzyczasie przeszukując komputery i wszystko. Szkoda, że nie mamy takiej kościelnej policji, bo często oskarżeni księża mają przez te wszystkie zabiegi za dużo czasu na niszczenie dowodów i mataczenie.
Co by Ojciec powiedział osobom, które dzisiaj, dotknięte tym dramatem, często zgorszone działaniem ludzi Kościoła, mają trudność z odnalezieniem się w tej kościelnej rzeczywistości, nawet z wiarą?
Pozwolić działać Jezusowi. To Jezus Chrystus musi działać. Jestem przekonany, że to, iż jestem kapłanem, że nie straciłem wiary w tym wszystkim, to nie moja zasługa, tylko Pan Jezus mnie utrzymał. Niektórzy w internetowych komentarzach piszą, że mam syndrom sztokholmski (to sytuacja, kiedy ofiara dalej współpracuje z oprawcą). To nie tak! Bo ja nie współpracuję z przestępcami, i też nie żyję dla biskupów, dla prymasa nawet – tylko żyję dla Chrystusa. I jestem Jego kapłanem. Jestem w tych strukturach oczywiście, jestem zakonnikiem, złożyłem śluby zakonne, ale też nie ślubowałem jakiemuś konkretnemu prowincjałowi, tylko Panu Bogu. I przed Nim przede wszystkim chcę żyć w prawdzie. Wiadomo, że to kosztuje, trzeba być uodpornionym na wszelkiego rodzaju uderzenia i zarzuty. Ale skoro żyję dla Jezusa…
Kościół, te struktury, ta mentalność, musi się odmienić, nawrócić, bo aktualny stan blokuje misję, nie przyciąga ludzi, a wręcz przeciwnie. Widzimy to chociażby w badaniach zaufania społecznego do Kościoła. Kościół musi odważnie odciąć się od powiązań z władzą, z finansami. Kościół musi być niezależny. Dopiero wtedy może się odbudować – przez osobiste świadectwo, przez oddane życie kapłanów, skromne i w ubóstwie, o którym mówi papież Franciszek, przez duszpasterskie skierowanie również do tych na kościelnych obrzeżach, niezrażanie nikogo przez własną niewrażliwość… Bycie z ludźmi, rozumienie ich problemów i zmagań, towarzyszenie. Musimy się zbliżyć bardziej do ludzi, też żeby stać się normalnymi i wiarygodnymi.
Czego ojciec by oczekiwał od katolickich mediów?
Prawdy. Przedstawiania prawdy. Dziennikarstwo, czy katolickie czy niekatolickie, powinno się kierować jakimś kodeksem moralnym, wartościami. Nie można naginać czy przemilczać różnych faktów. I nie można się bać nagłaśniać takich problemów. Bo to jest też forma stawania po stronie pokrzywdzonych, po stronie tych, którzy, jak mówi papież, mają twarz Chrystusa. To też działanie dla oczyszczenia Kościoła i wzmacniania dobra.
Czy Ojciec przebaczył? Co to w ogóle znaczy przebaczyć, w takim kontekście?
Powiem tak, jak zawsze mówiłem przed sądami. Wszystko powierzyłem Bożemu Miłosierdziu, księdzu Dymerowi przebaczyłem. Przebaczyłem. Ale przebaczenie dokonuje się w prawdzie. Miłosierdzie też musi być związane z prawdą. Ja w swoim sercu przebaczyłem sprawcy. Natomiast żadnego sygnału z tamtej strony o przyjęciu przebaczenia nigdy nie usłyszałem.
Proces przebaczenia domaga się prawdy. Miłosierdzie domaga się prawdy. To musi tak wyglądać. To nie tak, że da się zapomnieć, że się wykasuje coś ze swojego życia. To jest jak jakiś oścień, krzyż, który już człowiek dźwigać będzie do końca. Ale przebaczenie pomaga udźwignąć ten ciężar i często przetworzyć go w większe dobro. Daje wolność.
Bardzo dziękuję za rozmowę!