To Jezus Chrystus musi działać. Jestem przekonany, że to, iż jestem kapłanem, że nie straciłem wiary w tym wszystkim, to nie moja zasługa, tylko Pan Jezus mnie utrzymał – mówi w o. Tarsycjusz Krasucki, franciszkanin, który jest jedną z ofiar seksualnego wykorzystywania niedawno zmarłego ks. Andrzeja Dymera ze Szczecina.
Autor łączy nasze historie z sytuacją w USA, gdzie wielu księży oskarżono fałszywie po to, by wyłudzić odszkodowanie od Kościoła. Ale my nigdy nie domagaliśmy się żadnych odszkodowań od nikogo! Nigdy nie wytaczałem żadnych procesów ks. Dymerowi ani archidiecezji szczecińskiej, nie żądałem zadośćuczynienia.
Czy o tym, że ks. Dymer postanowił wytoczyć Ojcu proces, wiedział szczeciński metropolita i kuria?
Takie rzeczy nie powinny się dziać bez wiedzy przełożonych. Abp. Dzięgę osobiście odwiedził mój prowincjał Bernard z pytaniem o stan postępowania sądowego w sprawie ks. Dymera. Później, gdy ja otrzymałem wezwanie do sądu w sprawie o zniesławienie ks. Dymera, prowincjał ponownie rozmawiał, tym razem telefonicznie, z abp. Dzięgą, pytając, czy wyraził on zgodę na to, żeby jego kapłan założył sprawę z powództwa cywilnego przeciwko innemu duchownemu. Szczegółów tej rozmowy nie znam. Z tego, co mi zdradził prowincjał, wiem, że abp Dzięga powiedział mu, żeby się nie mieszał w te sprawy między mną a ks. Dymerem.
Później prowincjał w liście poinformował abp. Dzięgę, że musi być świadom, że jeżeli on przyzwolił ks. Dymerowi wytoczyć mi proces, to sam będzie musiał stanąć przed sądem jako świadek. Oni to odczytali, że to była jakaś groźba skierowana do abp. Dzięgi. Obrońcy ks. Dymera określili to pismo prowincjała jako obcesowe. Obcesowe? Było prawdziwe, stwierdzało fakty.
Bulwersujące jest to zwłaszcza, gdy zestawi się z oficjalnym nauczaniem Kościoła w tej sprawie, z wytycznymi czy to Stolicy Apostolskiej, czy nawet polskiego episkopatu. Na żadnym etapie całej sprawy nie widać, by postawiono troskę o osoby poszkodowane na pierwszym miejscu, nie stwarzano chyba nawet pozorów…
Ja sobie z tym poradziłem, ale jak oni mogą znieść na swoim sumieniu inne pokrzywdzone w tej sprawie osoby? Już nie mówiąc o innych osobach poszkodowanych, przez innych sprawców. Proszę zauważyć, że w Szczecinie delegatem ds. ochrony dzieci i młodzieży został przez abp. Dzięgę ustanowiony ks. Zyga, który jest kanclerzem szczecińskiej kurii i bardzo długo był jej rzecznikiem (dopiero co zrezygnował), a w naszej sprawie wiele razy przedstawiał pokrętne wyjaśnienia, mówił jakieś półprawdy. Jak osoby poszkodowane mogą zaufać takiemu człowiekowi? Jaką wiarygodność ma w ich oczach kuria szczecińska, skoro do bezpośredniego kontaktu z nimi wyznacza urzędnika odpowiadającego za kościelny wizerunek?
Z jakimi reakcjami spotkał się Ojciec po tym, jak zdecydował się opowiedzieć pod nazwiskiem o całej sprawie, najpierw w reportażu Zbigniewa Nosowskiego w portalu Więź.pl, a potem jeszcze w TVN?
Dostałem np. takiego SMS-a z retorycznym pytaniem, jak ja nie wstydziłem się pójść do TVN, do takich mediów, kalać swoje gniazdo. I że za to powinienem być z gniazda wyrzucony…
Ale generalnie mam dobre reakcje. Odzywają się ludzie, którzy też doświadczyli podobnych krzywd ze strony duchownych. Dzwonią, na razie tylko żeby porozmawiać, podziękować, piszą maile. Widzę pozytywy tego, że zdecydowałem się powiedzieć o tym wszystkim.
Uważam, że Kościół powinien (także my jako duchowni powinniśmy) podziękować tym mediom, że nagłaśniają takie sprawy, bo widać niewydolność naszych wewnętrznych mechanizmów. Jak można proces przez tyle lat ciągnąć, jak można takie przestoje 10-letnie robić? To jest przecież uwłaczające, niektóre ofiary już poumierały…
Skandaliczne i nieewangeliczne jest to liczenie na przedawnienie, na to że sprawa ucichnie z czasem. Najgorsze i najsmutniejsze jest to, że całe to bronienie ks. Dymera działo się chyba przede wszystkim ze względu na interes finansowy archidiecezji. Co to ma wspólnego z Ewangelią, jeżeli pieniądze i pozyskiwanie różnych nieruchomości są ważniejsze niż los skrzywdzonych ludzi?
Mnie Pan Bóg jakoś dał tę łaskę, że umiałem w sobie wszystko poukładać wewnętrznie, poprzez sakramenty i posługę kapłańską. Ale przecież inni to strasznie wciąż przeżywają. Jedna z osób poszkodowanych wciąż po tylu latach ma senne koszmary z ks. Dymerem, myśli samobójcze, problemy w relacjach… To naprawdę nie jest tylko jakiś pojedynczy problem, ale szersze zjawisko.
Naiwne jest tłumaczenie, że sprawcy duchowni to zaledwie jeden promil przypadków wykorzystania seksualnego. Co to za tłumaczenie? Nawet jeżeli to jeden promil, to i tak o wiele za dużo, nie wolno tego bagatelizować – zwłaszcza że ci sprawcy działają z wykorzystaniem autorytetu Boga i Kościoła. Tymczasem tutaj człowiek, który ma smykałkę do biznesu, przynosi pieniądze kurii i dzięki temu uchodzi mu wszystko na sucho. Jeszcze ktoś ma czelność powiedzieć, że się czepiamy tego człowieka, a nie widzimy dobra, które on czyni, jak abp Zygmunt Kamiński w rozmowie z o. Mogielskim OP…