Szymon Reich z "Top Model": Katolik w show-biznesie

O tym, jak być katolikiem w show-biznesie opowiada Szymon Reich, muzyk, ewangelizator, uczestnik jednej z edycji programu telewizyjnego „Top Model”. Dorastał bez ojca, którego zastąpił mu zaprzyjaźniony ksiądz. Od siedmiu lat stale się nawraca i mówi o Jezusie w różnych środowiskach.

Religijny Szymon Reich w Paradise Hotel - porzucił wiarę? | przeAmbitni.pl
przeAmbitniPL

Zauważa, że czasem w ewangelizacji „źle do człowieka podchodzimy, tak nieludzko, jakbyśmy chcieli klientowi sprzedać produkt, a nawet nie pytamy, czy on chce cokolwiek kupić”. - To nie ja kogoś nawracam, tylko Pan Bóg nawraca przeze mnie. Mam być odblaskiem światła, a nie samemu świecić – podkreśla Reich.

Właśnie ukazał się stworzony przez niego „Planner (nie)doskonały”, mający pomóc w tym, by poprzez swoją niedoskonałość dążyć do doskonałości.

Paweł Bieliński: Doświadczyłeś syndromu dorastania bez ojca. Na czym on polega?

Szymon Reich: Na tym, że – szczególnie będąc chłopakiem – próbujesz znaleźć ojcowski autorytet wśród innych. Nie mogłem się z tym pogodzić, że taty w domu nie było i podświadomie szukałem „ojca zastępczego”. Problem w tym, że zazwyczaj masz do czynienia głównie ze swoimi rówieśnikami. Po za tym jesteś bardzo młody i kryteria, według których poszukujesz, są dość powierzchowne. Na przykład widzisz autorytet w kimś, kto jest najbardziej popularny, lubiany, zabawny, albo w pseudo-samcach alfa, macho. Są to ludzie, którzy w życiu niekoniecznie daleko zachodzą. Często kończy się to tym, że jesteś bardzo podatny na wpływ takich osób, bo chcesz uzyskać ich atencję – jak od ojca. Jesteś bardzo łakomy na słowa uznania, na potwierdzenie tego, że jesteś coś warty. Żeby to osiągnąć, jesteś skłonny robić mnóstwo głupich rzeczy, co w moim przypadku skończyło się tym, że mieli mnie wyrzucić ze szkoły. Generalnie dużo przykrości mojej mamie przysporzyłem w pewnej fazie swojego życia. Dryfowałem. Spędzałem wieczory bezsensownie, szukając wrażeń na podwórku.

Do czego Cię to doprowadziło?

Do tarapatów. Dorastałem na osiedlu, gdzie było dużo takich zagubionych dzieciaków, jak ja. Wtedy było dla nas super-fajne, że mamy do czynienia z używkami albo że znamy ludzi, którzy handlują narkotykami. Marzyły nam się kariery w tym biznesie. Z perspektywy widzę, że robiliśmy głupie rzeczy, które w tym środowisku dałyby nam szacunek i jakiś status. Każdy z nas chciał być kozakiem, do którego nikt nie podskoczy. Wizerunek budowało to, że ktoś jest zdolny do jak najgorszej rzeczy. Kiedyś moim życiowym celem było spróbowanie wszystkich narkotyków, jakie są na świecie. To chyba nie jest zbyt ambitnym dążeniem.

« 1 2 3 4 »