O miłości, nocnych lokalach i zabawie w pogrzeb z Jerzym Stuhrem rozmawia Barbara Gruszka-Zych.
Kim jest Hamlet?
– To studiujący w Wittenberdze inteligent, na którego nagle spada ciężar władzy. W czasach rodzącej się w naszym kraju demokracji wielokrotnie widziałem takich inteligentów, niemogących się oprzeć brutalności świata polityki, którzy z tego powodu musieli z niej odejść. Takim Hamletem był dla mnie Tadeusz Mazowiecki.
Od tragizmu blisko do komedii. W filmie zagrał Pan wiele ról komediowych.
– Nie pamiętam ich. Spłynęły po mnie jak woda po gęsi.
Czasem w zaskakujący sposób przechodzi się do historii. Nikt nie zapomni Osła ze „Shreka”, któremu dał Pan głos.
– Kiedyś, idąc Plantami, usłyszałem jak jakaś pani, patrząc na mnie, woła do córeczki: „Chodźże tu i się popatrz, to Osiołek ze Szreka!”. A mała na to: „E… niepodobny…”.
Trzeba mieć dużo poczucia humoru…
– Mam taką naturę, że wszystko najpierw mnie śmieszy, a dopiero potem boli czy denerwuje. Pierwszej nocy stanu wojennego strasznie mnie śmieszył ten kretynizm dziennikarzy w mundurach. To była jakaś parodia wojny, Gombrowicz przewracałby się w grobie. Stale wracam do jego „Dzienników”.
Ma Pan dystans do rzeczywistości i do siebie. Widać to w teatrze i na ekranie.
– To taki mój styl. Z jednej strony bardzo się angażuję, a z drugiej – jakbym siebie obserwował chłodnym okiem.
To się mało komu udaje.
– Może dlatego dziś Pani ze mną rozmawia…
Często Pan mówi o humorze tak zwanej „środkowej Europy”. Pana przodkowie wywodzą się właśnie ze środkowej Europy – spod Mikulowa koło Brna.
– Humor środkowej Europy łączy smutek Kafki z kretynizmem wojaka Szwejka. Miał go mój ukochany dziadek Oskar, syn pradziadka od strony ojca – Leopolda Stuhra, urodzonego w dziurze o nazwie Wildentursbach koło Mikulowa. Pracował w winnicy, robił pyszne wino. Prababcia Julia przyszła na świat 10 km dalej, w Schratenbergu. Ich syn Oskar podczas wojny trafił do Auschwitz z numerem 968, razem z pierwszym tysiącem więźniów, którzy budowali komory gazowe. Był adwokatem wykształconym na Uniwersytecie Jagiellońskim. Niemcy zabrali go razem z profesorami w czasie Sonderaktion Krakau. Na szczęście jako znający niemiecki trafił do kancelarii i to uratowało mu życie. A przy tym miał dostęp do papieru i pióra i przez cały czas skrupulatnie prowadził dziennik, który zachował się do dziś. Dziadek od strony mamy – Ludwik Chorąży – porucznik WP, zginął w Starobielsku i leży w Piatichatkach pod Charkowem. Dzieciństwo przeżyłem z ocalałym dziadkiem Oskarem. W latach 60. był bardzo uznanym nestorem krakowskich adwokatów. Miał 82 lata i jeszcze bronił.
Barbara Gruszka-Zych