Spacerologia

Idą naprzeciwko ciebie. Łapy w kieszeniach. Patrzą ci prosto w oczy. Uważaj! Oni mogą cię błogosławić!

Karmelitanki z Lisieux były zdumione, widząc Małą Tereskę, która spacerowała sobie po ogrodzie… w intencji pewnego misjonarza. W ostatnich latach ta epidemia gwałtownie się rozprzestrzenia. Na ulice polskich miast ruszyły patrole. Modlą się za napotkanych ludzi, parafie, urzędy, domy publiczne, a nawet piłkarskie derby. Krok za krokiem. Mają „niebezpieczną” broń: błogosławieństwo.

Jak załatwia się pracę?
Na Piotrkowskiej w Łodzi wre jak w ulu. Na wystawie księgarni wyeksponowane książki: „Bóg śpi” Marka Edelmana i „Bóg urojony” Dawkinsa. W moim kierunku zbliża się dwoje ludzi. Rozmawiają o meczu Hiszpania–Holandia? O sztuce? Nie. Marzena Kalinowska (plastyczka, z pasją pisząca ikony) i Krzysztof Łatwiński (wiolonczelista, pracujący w Teatrze Muzycznym) zaciskają dłonie na różańcach. W Łodzi od kilku lat działa silna grupa modlitwy za miasto. To ponad 70 osób, które modlą się w tej intencji codziennie, a raz w miesiącu wychodzą na ulice. Proponują niezwykły sposób modlitwy… spacer.

Na ulicach miasta trwa batalia nie tylko między kibolami ŁKS-u i Widzewa, wzajemnie wyzywającymi się od „żydów”. Trwa potężna walka duchowa. Okna ośrodka wspólnoty Mocni w Duchu, w której modli się kilkaset osób, wychodzą na Galerię Łódzką. Modlicie się w supermarketach? – zaczepiam Marzenę i Krzysztofa. – Tak. Otaczamy modlitwą zmęczone kasjerki, prosimy, by kupujący nie ulegali duchowi konsumpcjonizmu. O co jeszcze się modlą? Łatwiej powiedzieć, czego nie błogosławią. Na cmentarzu żydowskim proszą Boga za wszystkich tam spoczywających, okrążają szkoły, urzędy, szpitale, stadiony piłkarskie, pogotowie ratunkowe... Nie omijają agencji towarzyskich i budek z piwem. Zawsze jedna grupa modli się za rządzących, inna za kurię, jezuitów, media.

Dlaczego błogosławimy? Bo prośbami byśmy zanudzali Pana Boga – uśmiecha się Ela Pozorska, odpowiedzialna za grupę. – W naszej wspólnocie było sporo ludzi bezrobotnych. Dziś wszyscy mają pracę. Czy to owoc tego, że błogosławiliśmy urząd miasta? Nie wiem – wybucha śmiechem pani Ela. – Osoby te chodziły po korytarzach urzędu, udawały, że czytają jakieś rozporządzenia, a naprawdę odmawiały dziesiątkę Różańca. Gdy ruszamy w miasto, by się modlić, w kościele zostaje grupa, która modli się „osłonowo”. Ruszamy zawsze spod ołtarza. Ojciec Remigiusz Recław, jezuita, prosi Jezusa, by Jego krew nas obmyła, chroniła. Rozsyła nas. Taki modlitewny spacer trwa godzinkę, półtorej. Pamiętamy o słowach: „Proście, a będzie wam dane”. Staramy się przede wszystkim wielbić Boga, wierząc, że ta modlitwa jest Mu szczególnie miła. Błogosławimy Go w mijanych przechodniach i miejscach. Staramy się być niezauważalni dla innych. Błogosławimy cicho, bez sztandarów i transparentów. To On działa, nie my – wyjaśnia. Dwoje modlących się w parku ludzi widzi jakąś parę, która potwornie się kłóci. Intencje nasuwają się same. Zaczynają szturm do nieba. Na ich oczach ci ludzie godzą się i przepraszają. To nie „opowieści z mchu i paproci”. To jedno ze świadectw, które usłyszeć można u jezuitów.

Pod rękę z Matką Boską
Dlaczego wy, charyzmatycy, wybieracie tak pokorne i monotonne formy modlitwy jak koronka czy Różaniec? Nie macie pokusy, by podchodzić do ludzi i nakładać na nich ręce, śpiewając przy tym językami? – pytam panią Elę. – Przecież ja spaceruję wówczas po ulicach Łodzi pod rękę z Matką Bożą, nieustannie z Nią rozmawiając! Ona osłania, przytula, zakrywa płaszczem. Naprawdę tego doświadczamy! A koronka? Idziemy i patrząc w twarze cierpiących, zagubionych, bezrobotnych ludzi, błagamy: „Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nich!”. Niemożliwe, by tego nie usłyszał. Przecież Faustyna jest patronką Łodzi.

Gdy dwa lata temu na 111 skrzyżowaniach miasta ludzie odmawiali wspólnie Koronkę do Bożego Miłosierdzia, łodzianie przecierali oczy ze zdumienia. – Zrobiliśmy to po to, by szerzyć Miłosierdzie Boże, duchowość najbardziej przyciągającą dziś do Kościoła – wyjaśnia opiekun grupy o. Remigiusz Recław. – Reakcje były przeróżne. Na jednym skrzyżowaniu w modlitwę włączyło się 70 osób, a na skrzyżowaniu, na którym ja stałem, rozpoczynałem modlitwę sam i kończyłem ją sam (śmiech). Chcieliśmy obudzić to miasto, przygotować grunt, zrobić ferment. Nie zostawialiśmy ludzi samych sobie, odsyłaliśmy ich na Mszę o uzdrowienie, do wspólnot.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz