Idą naprzeciwko ciebie. Łapy w kieszeniach. Patrzą ci prosto w oczy. Uważaj! Oni mogą cię błogosławić!
Ludzie już mdleją!
No dobrze. Ale dlaczego błogosławieństwo? Czemu patrolując miasto, nie prosicie, błagacie, jęczycie? – pytam łódzkich ewangelizatorów. – Błogosławieństwo to bardzo pokorna forma modlitwy. Idziesz ulicą, widzisz jakiegoś pijanego człowieka i z góry błogosławisz Jezusa za jego życie, nie widząc żadnych owoców swojej modlitwy – opowiada Krzysztof Łatwiński. – Uwielbiasz Boga w tym, czego inni nie widzą. Ludzie pragną błogosławieństwa, naprawdę na nie czekają – zapala się ks. Marcin Modrzyński. – Przekonałem się o tym na własnej skórze w czasie ostatniej Lednicy. O 9.30 zacząłem udzielać błogosławieństwa pod wielkim namiotem. Ludzie podchodzili i podchodzili. O godzinie 14 (śmiech) podszedł do mnie jeden z organizatorów i mówi: „Proszę księdza, tu jest za duszno, ludzie już mdleją”. „To co, mam skończyć błogosławić?” – zaoponowałem. I dalej nakładałem ręce. Podszedł powtórnie: „Tu naprawdę jest zbyt duszno”. Wyszedłem przed namiot i dalej błogosławiłem. Jeszcze ze dwie godziny. Co najdziwniejsze, mimo tego maratonu nie czułem fizycznego zmęczenia.
Kolejka do Harisa
Pierwszą sformalizowaną modlitwę za miasto wypowiedział prawdopodobnie o. Józef Kozłowski. Przyjechał i zobaczył ogromną kolejkę ludzi, którzy okrążali kościół i szli do salek na spotkanie z bioenergoterapeutą Harisem. O. Józef wyszeptał: „Jezu, proszę Cię, by tu było inaczej. Proszę, by ludzie ustawiali się w kolejce do kościoła”. I zaczęli się ustawiać. Po latach. – Przed sześciu laty usłyszałam opowieść ludzi, którzy modlili się za Częstochowę – opowiada pani Ela. – Zaznaczali na planie miasta miejsca modlitwy pinezkami. Ku ich zdumieniu utworzyły one kształt krzyża. Ktoś rzucił: „Pan Jezus umiera za Częstochowę”. I wówczas pomyślałam: „A Łódź? Ta moja »czerwona« Łódź?”. I powstała silna grupa pod wezwaniem. Ludzie walili drzwiami i oknami. Zapisały się… trzy osoby (śmiech). Ale pomyśleliśmy: „Jezus mówiąc »gdzie dwóch lub trzech«, nie podawał liczb w tysiącach”. Po trzech tygodniach było nas 12. Dziś jest ponad siedemdziesiątka. – Na początku wielu z nas było niecierpliwych. „Czemu tak niewielu wychodzi na ulice?” – pytali. I wtedy o. Marcin Gryz, który wówczas się nami opiekował, ostudził gorące umysły. Spokojnie. Wyjdą dwie osoby, czyli, jak nazwały nas media, „patrol modlitewny”, i mogą omodlić całe miasto. Kiedyś o. Marcin podszedł do mnie i wypalił: „Musicie coś zrobić. Przyjeżdża tu sama Terry Bork!”. – No dobra, ale kto to jest???
Terry okazała się niezwykłą osobą. Jest członkiem krajowej organizacji przygotowującej Narodowy Dzień Modlitwy w USA. W pierwszy czwartek maja Amerykanie – od Meksyku po Kanadę i od Pacyfiku po Atlantyk – zaczynają szturm do nieba. Proszą o błogosławieństwo dla państwa, miasta, rodzin. Za prezydentury Georga Busha Terry miała nawet etat w Białym Domu! Jej zadaniem była modlitwa za poszczególne stany. Gdy przyjechała do Łodzi, cytowała proroka Jeremiasza: „Starajcie się o pomyślność kraju, do którego was zesłałem. Módlcie się do Pana za niego, bo od jego pomyślności zależy wasza pomyślność” (29,7). „Nie bójcie się spacerować! – zachęcała łodzian. – Idąc z Jezusem Chrystusem, jesteśmy silni jak armia wojowników!”.
Parada pada
No dobrze, a jakie są owoce tej modlitwy? – zapyta wielu. Członkowie wspólnoty nie oczekują, by po pobłogosławieniu derbów Łodzi kibole spod znaku „Destroyers” wstępowali szturmem do łódzkiego seminarium. – My nie sprawdzamy Pana Boga – zastrzega z łobuzerskim uśmiechem Ela Pozorska. Ale o historiach związanych z modlitwą za miasto może opowiadać godzinami. – Ktoś prosił nas, byśmy modlili się za jakąś szkołę. Źle się w niej działo. Jedna z nauczycielek poprosiła swą córkę: „Idź, pomódl się”. Poszła. Szła spokojnie z chłopakiem korytarzami i błogosławiła. Nauczycielka też ruszyła z katechetką. Uczniowie myśleli, że spacerując, plotkują. A one błogosławiły. Niebawem wybrano nową dyrekcję szkoły. Dziś śmiejemy się, że jest w niej więcej krzyży niż u jezuitów. Szkoła zmieniła się wewnętrznie – opowiada.
Łódź przez lata znana była jako stolica polskiego techno. Gdy miała się tu odbyć parada techno, któryś z chłopaków rzucił: „A dlaczego nie modlimy się o to, by nie doszła do skutku? Bądźmy radykalni”. Zaczęliśmy się o to modlić. I nie odbyła się. Oficjalny powód? Organizatorzy nie znaleźli pieniędzy. Ale mnie nie interesuje „dlaczego”. Ktoś rzucił: „To teraz impreza przeniesie się do Krakowa”. No to niech się Kraków modli! Im więcej prosisz, tym więcej otrzymasz. Wielokrotnie przerobiłam to na własnej skórze. Błogosławieństwo się rozlewa. To działa w obie strony. Jedna z kobiet (43 lata) wylosowała modlitwę za miasteczko studenckie. „Dlaczego ja? – pytała. – Nie mam nawet matury”. Modliła się za akademiki tak intensywnie, że niebawem zrobiła maturę i poszła na studia. Jest dziś na trzecim roku.
Ruszaj w miasto!
Podobnych grup jest nad Wisłą coraz więcej. Ruszają na modlitewne spacery na ulice Piotrkowa, Zgierza, Lublina. W Katowicach za miasto modlą się od lat przedstawiciele różnych Kościołów chrześcijańskich. – Twoje zawierzenie, mała deklaracja wiary, może ocalić olbrzymie miasto – opowiadał w Warszawie o. Antonello Cadeddu, pracujący w slumsach São Paolo. – W 1917 r. Maryja obiecała trojgu dzieciom z Fatimy, że ich uległość może ocalić Portugalię. Nieprawdopodobne. A jednak…. Zawierzenie Franciszka czy Hiacynty spowodowało, że front się zatrzymał, a Portugalia ocalała. – Bóg czeka na twą konkretną decyzję – dodaje Ela Pozorska. – Gdy jeden z chłopaków zaczął opowiadać nam o tym, co widywał na pobliskiej dyskotece, włos jeżył się na głowie. Narkotyki, zniewolenia, agresja. Sporo ludzi zaczęło się za nią modlić. I co? Nie chodzi nawet o to, że tę dyskotekę zamknęli. Oni rozebrali ten budynek...
Marcin Jakimowicz