„Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?” – ta skarga Jezusa wraca w tym miejscu ze zdwojoną siłą. Góra Krzyży krzyczy. I przypomina o wierności, której nie były w stanie zmieść z powierzchni ziemi nawet buldożery.
Paradoks tego wzgórza polega na tym, że miejsce cierpienia stało się punktem, na które GPS-y reagują hasłem: „atrakcja turystyczna”. Ziemia upamiętniająca cierpienie najbliższych świetnie sprawdza się jako tło selfie, a tłumy turystów (w tym tysiące skośnookich domorosłych fotoreporterów z Azji) traktują przejście drogą krzyża jak zwiedzanie chrześcijańskiej wersji Disneylandu.
A może w XXI wieku nie da się od tego uciec? Szawle są osobliwością turystyczną, która powoduje, że na okolicznym parkingu jest zawsze tłok. Nie zmienia to jednak faktu, że jest to miejsce pamięci, zakorzenienia, a nie duchowy fast food.
Święta Góra
Litwini nazywają ją Górą Zamkową albo po prostu Świętą Górą. Przyciągająca tłumy turystów Kryžių kalnas leży 12 km na północ od Szawel – otoczonego jeziorami czwartego pod względem wielkości miasta Litwy.
Góra to za dużo powiedziane. To słowo na wyrost, bo wzniesienie ma zaledwie 10 metrów wysokości (60 długości i 50 szerokości) i z daleka nie robi najmniejszego wrażenia. Ot, malutki pagórek nad rzeczką.
Zanim przebrniecie przez las krzyży, musicie przebrnąć przez las suwenirów i dewocjonaliów. Kilogramy bursztynu przypominają, że znajdujemy się w jednym z państw nadbałtyckich. Rządzą magnesy na lodówkę, biżuteria i krzyże. Do wyboru, do koloru.
Przed nami wycieczka z Korei. Turyści pędzą tak szybko, że zastanawiam się, czy zorientowali się, że nie są już w Estonii, w której byli wczoraj, zaliczając tranzytem Łotwę. Sprawdzą po powrocie do domów przy segregowaniu zdjęć.
Dobra wiadomość? W nocy popadało i temperatura spadła o 15 stopni! Dzięki Bogu, wreszcie można odetchnąć pełną piersią. Ziemia wydaje głośne westchnienie ulgi. Na początku wiatr pokazał nam, do czego jest zdolny, sprowadzając w okamgnieniu burzę na ten płaski, pokryty bezkresnymi łąkami teren. Mokre krzyże zaczęły parować. Teraz cień znajdujemy tylko pod jedynym w swoim rodzaju „drzewem krzyżowym” – obwieszonym z góry na dół krucyfiksami.
Wczoraj w przepięknym Szydłowie świętowaliśmy szczęśliwą trzynastkę – Dzień Maryi. Dziś na całej Litwie (również na hipermarketach!) widzimy przyczepione do flag czarne wstążki. 14 czerwca obchodzony jest tu Dzień Żałoby i Nadziei, upamiętniający pierwsze masowe wywózki mieszkańców na Sybir, po włączeniu Litwy do ZSRR. Rozpoczęły się w 1941 r. Jak szacują historycy, do 1953 r. na Sybir wywieziono stąd około 130 tys. osób.
W chwili, gdy piszę ten tekst, rozpoczyna się celebrowanie 450. rocznicy zawarcia unii lubelskiej, która połączyła dwa żywioły: polski i litewski. Zanim to nastąpiło, krzyż zapuścił w tej ziemi głębokie korzenie. „Rycerze spod znaku krzyża (…) nie zdołali pokonać Litwinów” – pisał urodzony nieopodal Czesław Miłosz. „Ci, naciskani przez rzymskich chrześcijan, zakon krzyżacki i Polaków, dbali tylko o utrzymanie status quo, natomiast całą swą ekspansję skierowali na wschód i na południe, ku domenom chrześcijan, którzy wzięli religię z Bizancjum – książąt Nowogrodu, Tweru, Moskwy i Kijowa. Bogowie czczeni pod świętymi dębami okazali się silniejsi niż Bóg bizantyjski i w ten sposób powstał jeden z najdziwniejszych organizmów państwowych w Europie: Wielkie Księstwo Litewskie. W dobie największego rozkwitu sięgało ono w okolice Moskwy, jednym końcem dotykało Bałtyku, drugim Morza Czarnego i zhołdowało Besarabię (…). Największym niebezpieczeństwem był zakon krzyżacki. Jedynym sojusznikiem przeciwko niemu mogła być Polska, też wskutek wzrostu potęgi swoich protegowanych zagrożona. Zawiła strategia polskich dyplomatów szukających dróg na wschód i litewskich dyplomatów ulegających konieczności doprowadziła do małżeństwa wielkiego księcia Litwy z Jadwigą i przygotowała stopniowo unię dwóch państw (…). Bo czego nie mógł dokonać miecz zakonu, dokonało małżeństwo: w roku 1387 odbył się masowy chrzest Litwinów (…). Ostatni w Europie poganie przestali być skandalem dla wiernych”.
Chrzest Żmudzi odbył się jeszcze później, bo dopiero trzy lata po bitwie pod Grunwaldem.
Marcin Jakimowicz; GN 27/2019