Choć był kruchy, delikatny i podatny na zranienia, poddawany ciężkim próbom i ostrej krytyce nie cofnął się. Był stanowczy i okazał się wielkim reformatorem. Kolejny święty papież.
Wyobrażam sobie, co kłębiło się w nim, gdy zamykał się za drzwiami kaplicy. Jak wielkie bitwy musiał stoczyć, jak bardzo zmagać się, by ogłosić: „Tego chce Bóg”.
Żywe srebro
„Wyróżniał się, jednak na pewno nie spokojem: był, jak się zwykło mawiać, nieznośnym malcem, niesłychanie ruchliwym” – wspominał go nauczyciel. „Szczuplutki, mizerny, wydawał się mieć w sobie żywe srebro. Nie jest to zarzut: według mnie ci, którzy się wiercą i ustawicznie rozglądają, są inteligentni, bystrzy, zdrowi”.
Giovanni Battista Montini urodził się 26 września 1897 r. w Concesio nieopodal Brescii. Już trzy lata po święceniach kapłańskich w maju 1923 r. wylądował… w Warszawie. Rozpoczął pracę jako sekretarz nuncjusza abp. Lorenza Lauriego. Pokochał Polskę. Mówił o tym wielokrotnie. Był na Jasnej Górze, w Krakowie, Gnieźnie i stolicy Wielkopolski.
„Może nie bardzo byliśmy roztropni – na dworze upał jedenaście stopni” – śpiewa Artur Andrus. Delikatny Włoch wyruszający do kraju leżącego „jeszcze dalej niż północ” przekonał się na własnej skórze, że nie takie upały pamiętał z dzieciństwa w Lombardii. Nie służył mu nasz klimat. Choć starał się nauczyć zawiłości języka i pragnął zostać w Polsce, po roku walki z przeziębieniami skapitulował i wrócił do słonecznej Italii. Po 43 latach już jako papież chciał wrócić nad Wisłę, ale komuniści, by nie drażnić braci z Kremla, powtórzyli za nimi stanowcze „Niet!”.
Sytuacja była dramatyczna. Kardynał Wyszyński o przyjeździe na uroczystości milenijne rozmawiał z Pawłem VI już w 1957 r., a ten zareagował entuzjastycznie. Na audiencji w Wiecznym Mieście 20 maja 1965 r. ustalono szczegóły. Papież miał przylecieć nad Wisłę w Wigilię Bożego Narodzenia. Przygotował złotą różę, którą chciał ofiarować Maryi Jasnogórskiej (ostatecznie przywiózł ją po 40 latach Benedykt XVI). Przygotowano już nawet menu, które miano zaserwować w paulińskim refektarzu. Władze postawiły jednak absurdalny warunek: w wizycie nie może uczestniczyć prymas. Rzecz jasna, Stolica Apostolska nie mogła się na to zgodzić, a biskupi polscy w liście pasterskim z 17 października 1966 r. byli stanowczy: „Z radością przyjął papież zaproszenia, które w tysiącach listów szły z Polski do Watykanu. Pragnął jako pielgrzym stanąć razem z nami przed obrazem Częstochowskiej Pani. Nie otwarły się dla niego granice naszego kraju, chociaż w przeszłości przyjmowały gościnnie uchodźców prześladowanych religijnie we Francji, Żydów-tułaczy wypędzanych z różnych krajów Europy”.
Ciężkie walizy
Cofnijmy się o 40 lat. Ksiądz Montini wrócił nad Tybr i rozpoczął pracę w Sekretariacie Stanu, jednocześnie pełniąc funkcję asystenta sekcji akademickiej Włoskiej Akcji Katolickiej. Z czasem stał się jednym z najbliższych współpracowników sekretarza stanu, kard. Pacellego (późniejszego papieża Piusa XII).
Pewnego dnia zauważono go, jak nieopodal bazyliki św. Piotra taszczy dwie bardzo ciężkie walizy idącej obok staruszki. Znajomi sądzili, że pomaga krewnej, okazało się jednak, że to przypadkowa osoba, którą ks. Montini spotkał na ulicy.
Nie szukał zaszczytów i wyróżnień. W styczniu 1953 r.Pius XII chciał mianować go kardynałem, ale ten nie zgodził się na to. Po roku papież powołał go na arcybiskupa Mediolanu. W mieście A.C. Milan i Interu odnowił życie duchowe, był orędownikiem porozumienia Kościoła z wieloma środowiskami, budowniczym mostów. Okrzyknięto go „arcybiskupem robotników”, bo przywołując zasadę sprawiedliwości społecznej, stawał w ich obronie.
Marcin Jakimowicz