Druga strona reflektora

Wstajesz rano i wiedząc, że nosisz w sobie jedynie ciemność, musisz podejść do 430 pacjentów – opowiada ks. Krzysztof. – Odchodzą rozpromienieni, przytuleni, dowartościowani, a ty wracasz do mroku. Dlaczego koniecznie trzeba modlić się za kapłanów?

Dzisiejszy dzień ofiarowałam za kapłanów. W dniu tym więcej cierpiałam niż kiedykolwiek: i wewnętrznie, i zewnętrznie – notowała 17 grudnia 1936 roku Faustyna Kowalska. Młodziutka Tereska Martin, już przestępując próg Karmelu, miała solidne postanowienie: „Przybyłam tutaj, aby zbawiać dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów”. „Zostawcie parafię na dwadzieścia lat bez księdza, a zagnieżdżą się w niej bestie” – mawiał święty patron proboszczów.

Posłuchajcie opowieści dwóch kapłanów, którzy nieśli ludziom światło, a sami stali po drugiej stronie reflektora, zwijając się z bólu. Uratowała ich modlitwa innych ludzi.

Boże, nie ogarniam!

– Ciemność trzymała mnie przez 8 lat. Żadnego światła, jedynie gęsty jak smoła mrok – opowiada o. Grzegorz (duszpasterz w ośrodku dla uzależnionych). – Wielu patrzy na księży jak na duchowych herosów. Przez pierwsze lata poddawałem się myśleniu, że muszę sprostać oczekiwaniom tych, którzy przychodzili, dzwonili, pisali. Starałem się dla wszystkich znaleźć czas. Powodowało to ogromne napięcia, stres. Nie mogłem pozwolić sobie na pokazywanie słabości, kruchości, zranień. Takie zaklinanie rzeczywistości: „Zobaczycie, poradzę sobie! Nie mogę odmawiać ludziom! Muszę być dyspozycyjny”. Jeśli komuś odmówiłem, od razu szło mi w poczucie winy. Zapłaciłem za to ogromną cenę.

Jako muzyk mam w sobie naturalną wrażliwość na cierpienie. Co więcej, jestem nadwrażliwy na hałas. Po powrocie z podstawówki, gdzie uczyłem (non stop krzyk), i wielu zajęciach popołudniowych wracałem do celi wykończony. Pierwsze symptomy depresji? Coraz gorsze samopoczucie, bezsenność. Pierwszy atak przyszedł już na drugim roku studiów. Mam tylko siostrę, nie umiałem początkowo funkcjonować w twardym, męskim gronie. Trzeba mieć grubą skórę.

Nie mogłem tego powstrzymać

Przygotowanie do Pierwszej Komunii Świętej. Ponad setka dzieci, rodzice, wielki młyn. Powiedziałem: „Boże, ogarnia mnie coraz większa ciemność. Nie ogarniam tego”. Muszę przyznać, że nie miałem ani jednej sytuacji konfliktowej z rodzicami. Cud. (śmiech) To przy nich otworzyłem się po raz pierwszy. Momentem przełomowym było spotkanie, w czasie którego opowiadałem o moim tacie, który wychował się w domu dziecka. Mówiłem, że jest wspaniałym ojcem, mimo że wychował się bez rodziców, i ze wzruszenia na kilka minut odjęło mi głos. Rozpłakałem się. Nie mogłem tego powstrzymać. Jak zareagują ludzie? – przestraszyłem się. A oni zobaczyli we mnie zwykłego, słabego człowieka, co bardzo pomogło w naszych relacjach. Paradoksalnie, to nas do siebie zbliżyło. Zaczęli być niezwykle serdeczni, uczynni, chętni do pomocy.

Depresja to choroba, problem bardziej psychiczny niż duchowy. Przeszedłem cztery terapie. Pomogły mi w przyjęciu moich słabych stron. Gdy przestaje się udawać, grać kogoś, kim się nie jest, przychodzi ulga. Nie muszę wszystkich zadowalać i chodzić z przyklejonym uśmiechem, reklamując radość chrześcijańską. Przez całe lata starałem się wszystkich rozśmieszać, być grupowym wesołkiem. Świetna maska zakrywająca smutek i samotność. Myślę, że część braci nabrałem. Dziś wiem, że tylko prawda wyzwala. Mam prawo czasami być smutny. Nie muszę szukać potwierdzenia swej wartości w ludziach. Jako muzyk spędziłem pół życia na scenie, gdzie musiałem się popisywać. A potem wychodzisz na ambonę i w tyle głowy kołata ci myśl: „To występ. Będą cię oceniali!”. Zmieniła się scena, myślenie pozostało. Podświadomie czekasz na oklaski.

Co to ja jestem, gorszy sort?

W największej ciemności zacząłem modlić się za chorych. Od lat rodziło się to w moim sercu. Pojechałem do rodzinnego domu. Tatę złamała rwa kulszowa. Ledwo chodził. Czytałem akurat Ewangelię z dnia. O uzdrowieniu paralityka. Powiedziałem: „Tato, dziś jest Ewangelia o uzdrowieniu. Mogę się nad tobą pomodlić? Nie wiem, co z tego będzie”. Zgodził się. Nałożyłem na niego ręce. Tata powiedział, że poczuł, jak przeszedł go prąd. Wstał i zaczął chodzić. Dla nas obu było to wstrząsające doświadczenie.

Powierzono mi prowadzenie Mszy św. z modlitwą o uzdrowienie. Początkowo budził się we mnie lęk, ale powiedziałem: „Zaryzykuję”. Już na pierwszej Eucharystii miałem słowo poznania, że Bóg uzdrawia kobietę z chorą ślinianką, która ma poważne problemy ze słuchem. Po miesiącu przyszła kobieta i powiedziała: „To byłam ja. Problem ustąpił, a ucho od razu przestało mnie boleć”. Widziałem wiele uzdrowień, doświadczałem sytuacji, gdy Bóg uzdrawiał, gdy modliłem się przez telefon. A potem wracałem do celi. Do swojej ciemności. Czy miałem pretensje do Pana Boga, że innych uzdrawia, a o mnie zapomniał? Oczywiście! To nie był foch, ale oczekiwanie: „A kiedy zrobisz coś ze mną? Kiedy wyprowadzisz mnie z doliny? Co to ja jestem, gorszy sort?”. Po jakimś czasie przestałem wierzgać. Może to tajemnica, że te moje nieuzdrowione rany są kanałem Jego łaski?

Uwielbienie w depresji

Pracuję z uzależnionymi. Tu naprawdę nie możesz nastawiać się na owoce. Jeśli przyjmiesz sobie za cel to, że musisz kogoś wyprowadzić, to polegniesz. Umiejętność odpuszczenia daje duże pole wolności. Tu nie chodzi o mnie, to nie jest moja bitwa. Jestem narzędziem Wszechmogącego, który może, ale nie musi wyciągnąć kogoś z uzależnienia. To uczy pokory.

Jak uwielbia się Boga w depresji? Nigdy nie miałem fizycznego doświadczenia dotyku Boga. Moim uwielbieniem jest adoracja, kontemplacja. Uwielbiam nie dlatego, że czuję, ale ponieważ podjąłem taką decyzję. To wystarcza. Jestem wdzięczny ludziom, którzy na prymicje dali mi dwie anonimowe „margaretki”. Wierzę, że w wielu sytuacjach ta modlitwa mnie ocaliła. My, księża, jesteśmy często jak ten sparaliżowany, którego niesie wiara czterech innych.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Marcin Jakimowicz