Miasto, masa, maszyna – wołali poeci Awangardy Krakowskiej. Miasto, milczenie, modlitwa – poprawiają mnisi ze Wspólnot Jerozolimskich. Właśnie rozpakowują walizki. Między stadionem Legii a Trasą Łazienkowską będą tracić czas dla Boga.
W sobotę 17 kwietnia i w niedzielę (18) na Łazienkowskiej będzie biało-niebiesko. Legia zagra z poznańskim Lechem albo Ruchem Chorzów? Nie. Na inaugurację przyjedzie ponad 600 osób z całego świata, w tym aż 140 członków monastycznej wspólnoty. Mniszki w błękitno-białych habitach i bracia w granatowo-czarnych rozpoczną szturm do nieba.
– Nie uznajemy się za żadną elitę. Żyjemy po prostu naszym charyzmatem. Nic nie poradzę na to, że dbamy o piękno liturgii – uśmiecha się siostra Magdalena. W dole ogród, który czeka na skopanie
Pierwsza Monastyczna Wspólnota Jerozolimska powstała w samym sercu Paryża, w kościele Saint-Gervais. Dziś na całym świecie modli się ponad 200 braci i sióstr. Wielu z nich trafiło nad Sekwanę bo zachwyciły ich słowa książki „Źródło na pustyni miast” o. Delfieux: „Dziś powstaje nowy świat – pisał – wczoraj przeważnie wiejski, dzisiaj w większości miejski, Wiedz, że życie monastyczne nie stoi w sprzeczności ze współczesnym zjawiskiem urbanizacji. Obecnie pustynia jest także w mieście. Jak tylu świadków Boga, którzy stawali się kolejno Żydami dla Żydów, Grekami dla Greków i bezdomnymi dla bezdomnych, ty będziesz dzisiaj mieszkańcem miasta dla mieszkańców miasta”.
AAA. Mniszka szuka pracy. Na pół etatu
– Po dwuletnim pobycie na Saharze poczułem wezwanie do tego, by utworzyć oazy na pustyni wielkich miast – opowiada Delfieux. – Mniszki i mnisi mieszkają w osobnych budynkach, ale trzy razy dziennie modlą się razem. Na swoje utrzymanie pracują w świeckich zawodach, ale tylko na pół etatu. Dlaczego? By nie bogacić się i mieć czas na modlitwę. W pierwszych wiekach mnisi uciekali na pustynię. Dziś podróżują metrem, a do swych zakonnych cel dojeżdżają windami. Mieszkają w blokach w sercach miast. Siostry Rafała i Anna już znalazły pracę w warszawskim hospicjum. Inne mniszki wciąż szukają. Warunek? Pół etatu.
Kościół w Warszawie, złośliwie nazywany przez warszawiaków „Malborkiem”, straszył pustkami...
Brat Benedykt – Czech, przełożony warszawskiej wspólnoty – próbuje otworzyć nowe tabernakulum. Jeszcze bez Najświętszego Sakramentu. – Zobacz, może naprawdę grób jest pusty? – uśmiecha się ojciec Ireneusz-Maria. Przez lata modlił się w przepięknym bretońskim opactwie Mont Saint-Michel na skalistej wyspie otoczonej oceanem. Teraz jego bizantyjskie psalmy zagłuszać będzie skandowanie: Leeeegia, Leeeegia Warszawa.
Marcin Jakimowicz, zdjęcia Jakub Szymczuk