Miasto, masa, maszyna – wołali poeci Awangardy Krakowskiej. Miasto, milczenie, modlitwa – poprawiają mnisi ze Wspólnot Jerozolimskich. Właśnie rozpakowują walizki. Między stadionem Legii a Trasą Łazienkowską będą tracić czas dla Boga.
Wielka cisza
Wokół wre praca. Wszystko pokryte jest grubą warstwą białego pyłu. Przy zakurzonych, przywiezionych z Francji paczkach z książkami i modlitewnikami oraz naczyniami, które wspólnota odziedziczyła po wymarłym klasztorze francuskich karmelitanek, krzątają się elektrycy.
Brat Benedykt – Czech, przełożony warszawskiej wspólnoty próbuje otworzyć nowe tabernakulum
Na środku prezbiterium kościoła Matki Boskiej Jerozolimskiej (takie wezwanie otrzyma kościół) wisi spory rzeźbiony krucyfiks. W jasnym surowym ołtarzu płaskorzeźba przedstawiająca zaśnięcie Matki Bożej – kopia rzeźby z kościoła św. Gerwazego w Paryżu. W głębi potężna kamienna menora. Siostry zapalają kolejno siedem świec. Każdego dnia po 20 w klasztorze zapanuje wielka cisza.
No, chyba że sto metrów dalej będzie akurat grała Legia. Dwudziestka szukających „przestrzeni ciszy” mnichów na własnej skórze odczuje wówczas, co chciał powiedzieć ich założyciel, gdy pisał: „Chcesz poznać samotność? Miasto jest samotnością”. Czy są na straconej pozycji? Mała garstka obok nieobliczalnego rozwrzeszczanego tłumu?
Członkowie wspólnoty, rozpakowują walizki po przylocie z Paryża
Nie. – Nie uciekajmy od tego, co wydaje się małe, bezradne i kruche – wyjaśnia ojciec Delfieux. – Drożdże w cieście są też małe, a Jezus zapewnił, że taki zaczyn wystarczy, by wyrosło ciasto. Widzę tylko jeden problem: zaczyn musi być prawdziwy. Historia pokazuje jasno: jeśli chrześcijaństwo nie promieniuje, to nie dlatego, że napotyka w świecie opór, ale dlatego, że zabrakło mu gorliwości i świętości.
Marcin Jakimowicz, zdjęcia Jakub Szymczuk