Miasto, masa, maszyna – wołali poeci Awangardy Krakowskiej. Miasto, milczenie, modlitwa – poprawiają mnisi ze Wspólnot Jerozolimskich. Właśnie rozpakowują walizki. Między stadionem Legii a Trasą Łazienkowską będą tracić czas dla Boga.
Obok klasztoru trąbią klaksony, a koparki przebudowują stadion legionistów
Pociąg „Korfanty” z Wrocławia do Warszawy opóźni się około 20 minut. Opóźnienie pociągu może ulec zmianie – zachrypiał megafon. Co robić? Siadam na brudnej ławce. Powracają obrazy. Ten sam peron, ten sam dworzec. Dokładnie trzy lata temu wchodziłem do pociągu z zakonnikami w błękitnych i granatowych habitach. „Mnisi z pustyni Warszawa” – jak ich wówczas nazwałem – jechali do stolicy na rekonesans. Mieli oglądnąć ogromny, zrujnowany kompleks klasztorny, który otrzymali w prezencie. Pierre-Marie Delfieux, założyciel wspólnoty, opowiadał mi w mknącym do stolicy pociągu: Tracić czas dla Boga? Czy może być coś piękniejszego!
Dziś kilkanaścioro członków wspólnoty, którą założył przed 35 laty, rozpakowuje walizki po przylocie z Paryża. Nad Wisłę trafiło blisko 20 osób: 12 sióstr i kilku braci: Francuzka, Czech, reszta to Polacy. Będą tracili czas dla Boga, a ich obecność będzie świadectwem: zaczynem, zapowiedzią nadejścia nowego Miasta: niebieskiego Jeruzalem.
Członkowie wspólnoty niebawem rozpoczną szturm do nieba. Ich bizantyjskie psalmy zagłuszać będzie skandowanie: Leeeegia, Leeeegia Warszawa
Kolej na Warszawę
Wciąż czekam na peronie. Opóźnienie pociągu – zgodne z proroctwem zapowiadającej – rzeczywiście ulega zmianie. Przypominają mi się słowa trapisty o. Michała Zioły: Mnich to taki facet, który stoi sobie na peronie dworca i czeka. Ktoś czyta gazetę, inny przechadza się nerwowo, gadając przez komórkę, a on sobie stoi i czeka. Ludzie na niego patrzą i mówią: Skoro on czeka, to znaczy, że pociąg przyjedzie. A on stoi. Czeka. I nic przy tym nie robi.
Marcin Jakimowicz, zdjęcia Jakub Szymczuk