Kiedy już tam przyjdę, zapytam ją: "Dziołcha, coś ty we mnie widziała?". I wiem, że będziemy mieli dużo czasu na odpowiedź…
Półtora roku poprawy i walki. Większą część tego czasu byłem tym, kim umiałem być: asystentem, kierowcą. Dla mnie każdy kilometr drogi spod Pszczyny na Ursynów był przemodlony, przebłagany, przemyślany, przeproszony. I jeszcze kilka lat po jej śmierci robiłem sobie taką nocną pielgrzymkę na Warszawę. Do dziś Jasna Góra, która nas połączyła i przez całą chorobę nam towarzyszyła, jest dla mnie miejscem, gdzie mam poczucie, że znów jesteśmy razem: ja, Pan Bóg, ona i Matka Boża.
Widziałem, jak żona cierpi, jak pokonuje ją ten nowotwór. Bardzo złośliwy, bardzo groźny; przeszła operację, radioterapię i 20 cykli chemioterapii. Ale tak samo, jak zwyczajnie, bez wielkich słów, żyła, tak zwyczajnie, bez wielkich słów odeszła. Zostawiła dla córki pamiętnik. Bardzo chciałem być wtedy przy niej, ale jednocześnie cały czas wszystko było ważniejsze: sprzątanie, kontakt z ludźmi – to był mój sposób radzenia sobie z dramatem.
31 maja 2008 r. Akurat tego dnia postanowiłem: pokażę jej, że potrafię sam posprzątać cały dom. Krzyk teściowej, zbiegam na dół. Pan Bóg mi ją ukradł… Pewnie wiedział, że Mu jej nie dam. To był mój największy skarb. Córka akurat tego dnia była u moich rodziców. Wszyscy byliśmy gdzieś osobno. I właśnie w tym momencie przychodzi do niej Pan Bóg i po cichutku ją zabiera.
Nie przećwiczyliśmy tego, co powiemy Tereni, 3-letniemu dziecku, kiedy mamusia zamknie oczy. Ela chorobę przyjmowała zwyczajnie. Nie było w tym żadnej egzaltacji. Ja miałem jej to nawet trochę za złe. Trzeba przecież usiąść i powiedzieć transcendentalnie: „Odchodzę, zostawiam coś…”. A ona nie: „Jestem chora, chorobę trzeba pokonać. Doktorowi się wierzy, a ufa Panu Bogu. Jak na to pozwolił, to mnie z tego wyciągnie. Najważniejsze jest to, że dziś o 17.00 trzeba dzieciątku podać mleko, ty się tym zajmiesz, a ja muszę dokończyć robienie na drutach skarpetek, wyszywanie Pana Jezuska, prasowanie, bo nie będzie w czym pójść w niedzielę do kościoła...”. To był jej świat. Konkret: Co trzeba zrobić dziś, zróbmy dziś, co trzeba zrobić jutro, zrobimy jutro – i nie martwmy się na zapas.
Kazanie pogrzebowe
Płakała z bezsilności, widząc, że to wszystko zmierza ku złemu. Mówiła: „Wierzę w to, że dożyję Pierwszej Komunii Tereni, ale gdyby się okazało, że się to nie uda, to masz tu pudło, w którym zostawiam najpotrzebniejsze rzeczy… Już je przygotowałam”.