Kiedy już tam przyjdę, zapytam ją: "Dziołcha, coś ty we mnie widziała?". I wiem, że będziemy mieli dużo czasu na odpowiedź…
Z tej pielgrzymki wróciliśmy, już trzymając się za rękę. Ja jeszcze potrzebowałem półtora roku, żeby się w pełni zaangażować. Ale to jeszcze bardziej przyciągnęło mnie do Boga i do niej. Im większe miałem wątpliwości, tym bardziej się modliłem.
Spokojnie, to nic groźnego
W lutym 2004 roku przyszedł czas na oświadczyny. W tym samym roku, z końcem sierpnia, Ela i Tomek wzięli ślub. Dziecko pojawiło się już rok później. – Trochę niespodziewanie, ale myślę, że była w tym ręka Opatrzności. Bo gdyby ta choroba, ten nowotwór, bardzo rzadki i wyjątkowy, zdarzył się nam inaczej, myślę, że nie mielibyśmy dziecka.
Jeszcze przed ślubem, w październiku czy listopadzie 2003 r., Ela pokazała mi rękę, mówiąc: „Wiesz co, jakaś kulka zrobiła mi się na dłoni”. Pracowałem wtedy w hospicjum. Jak to zobaczyłem, to włos zjeżył mi się na głowie. „Trzeba z tym iść do lekarza”, powiedziałem. – „Dobra” – Ela nie lekceważyła żadnych badań, bardzo dbała o zdrowie. Poszła, zbadała, a lekarka powiedziała jej: „Spokojnie, to nic groźnego”.
Zapomnieliśmy o tym guzie, wzięliśmy ślub, Ela zaszła w ciążę, urodziła się Tereska.
Lipiec 2006 r. Córka ma prawie rok; w trakcie karmienia Ela znajduje guza w piersi. Lekarze dalej ją uspokajają, USG nie wykazuje nic złego. Niegroźna, niezłośliwa zmiana. Guz rośnie jednak potężnie i w pewnym momencie widzę ja, pracownik hospicjum, z zupełnie jeszcze uśpioną czujnością, jak na tym guzie zaczyna zmieniać się skóra.
Lecimy do lekarzy, ktoś w końcu w piorunującym tempie robi badania. I okazuje się, że w szpitalu w Bielsku to pierwszy taki przypadek: mięśniakomięsak prążkowanokomórkowy. To nie jest rak, to nowotwór nierakowy. Jeden na milion. Jak dobry onkolog ma szczęście, to raz w życiu spotka jakiegoś mięsaka. A tę odmianę w Polsce miało tylko kilka osób. „Warszawa-Ursynów, centrum onkologii. Tam macie jakąś szansę” – powiedziano nam.
W międzyczasie dochodzi do przerzutów. Oczywiście uczepiam się tego, czego uczepiłem się, gdy poznałem żonę, czyli Pana Boga. Miałem wielkie przekonanie o tym, że ta przygoda mojego życia skończy się cudem. I do dziś chyba trochę mam o to do Pana Boga żal. Ale mam też ufność, że to nie był przypadek.