PIN do młodych

Czy z terenu, który nie jest duszpasterską sielanką, można wysyłać na oazę ponad 70 młodych? Jak dotrzeć z Ewangelią do najbardziej samotnego pokolenia w historii?

Najważniejsze są relacje – nie ma wątpliwości ks. Adrian Lejta. – To pokolenie, do którego trzeba podchodzić indywidualnie.   Najważniejsze są relacje – nie ma wątpliwości ks. Adrian Lejta. – To pokolenie, do którego trzeba podchodzić indywidualnie.
HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ
Od lat szukam sposobu na skuteczne dotarcie z Ewangelią do ludzi w wieku moich dzieci. Do pokolenia, które socjologowie określają jako najbardziej samotne w historii. Ponieważ nie chciałem pisać teoretycznego tekstu o ewangelizacji, ruszyłem do praktyków. Do kapłanów, którzy pracują z młodymi na co dzień i których praca przynosi konkretne owoce.

Face to face

Katowickie Szopienice nie są duszpasterską sielanką. „To widać, słychać i czuć”. Sporo zaniedbanych familoków, na których graffiti nie pozostawiają złudzeń, że wjeżdżamy na teren chorzowskiego Ruchu. Znam młodych z tej dzielnicy i doskonale wiem, w jakich klimatach obracają się ich rówieśnicy. Gdy przed dziesięciu laty do jednej z parafii trafił ks. Adrian Lejta, zastał niewielką grupkę oazową. Niebawem odpowiedzialni za Ruch Światło–Życie w diecezji nie mogli się nadziwić, że na letnie rekolekcje wyjechało z tej parafii ponad 70 młodych.

– Od czego się zaczęło? Do kościoła przyszli bierzmowańcy. Byłem ich nauczycielem w szkole i doskonale wiedziałem, jakie jest moje zadanie: mam wejść z nimi w relacje. Nie relacje kumpelskie, nie o to chodzi. Relacje oparte na autorytecie. Najważniejsze jest złapanie kontaktu. Bierzmowanie jest sytuacją, w której młodzi sami przychodzą do kościoła, czyli 50 proc. roboty mamy za sobą, bo najtrudniej jest dziś zachęcić ludzi, by przyszli do świątyni. (śmiech) Ci już przyszli. Znajdywałem dla nich czas, często chodziłem z nimi grać w piłkę, proponowałem im różne formy spędzania wolnego czasu. Jedną z nich była oaza. Część przyszła na spotkania. W jednym roku posłaliśmy na letnie rekolekcje ponad 70 osób. Załatwiałem im dofinansowanie, proboszcz bardzo wspierał tę inicjatywę.

Najważniejsze są relacje – nie ma wątpliwości ks. Adrian. – To pokolenie, do którego trzeba podchodzić indywidualnie. Zagadać, zaprosić. Mówię animatorom: zacznijcie od relacji, nie od wymagań. Nie mówcie młodym, jak mają żyć, jak mają się modlić, jak się ubierać. Na to przyjdzie czas. Wejdźcie w relacje, budujcie autorytet, bo jeśli go będziecie mieli, cokolwiek powiecie młodym, oni to przyjmą i to bez żadnej formy nakazu. Często, niestety, zaczynamy od końca. Mówimy: „Nie możesz się tak zachowywać, nie możesz się tak ubierać…”. Zaniedbujemy element relacji, który jest kluczowy! Animatorzy, którzy jadą ze mną na rekolekcje, wiedzą, że dla nich nie ma takiego punktu dnia jak czas wolny. Mają siedzieć z młodymi, gadać, grać w piłkę… Bez relacji nie ma duszpasterstwa.

Kiedyś jeden z uczniów nabroił tak, że miał zostać wyrzucony ze szkoły – wspomina ks. Lejta. – Poprosiłem radę pedagogiczną: „Dajcie mu czas do końca roku. Jeżeli się nie poprawi, to ja się zwalniam”. Pogadałem z nim, wiedziałem, że jest za Górnikiem, więc bezpiecznie wziąłem go na mecz Gieksy. (śmiech) Nawiązaliśmy relacje, wszystko zaczęło normalnie funkcjonować. Naszym zadaniem, jako księży, jest formowanie ludzi. Same eventy ewangelizacyjne, choć są bardzo ważne, nie wystarczą. Są jedynie impulsem, zachętą, by pójść dalej. Młodzi muszą mieć miejsce wzrostu. Synod archidiecezji katowickiej zaleca, by młodzież uczestniczyła w rekolekcjach. Zacząłem spotykać się z rodzicami młodych i tłumaczyć: „Gramy w tej samej drużynie, nie jestem przeciwko waszym dzieciom, bo stawiam im wymagania. Ja z wami chcę grać dla nich! Będziemy im razem podawali piłkę, by to oni strzelali gole”. Zależy mi na tym, by rodzice popierali udział młodzieży w letnich rekolekcjach.

Jak zachęcam młodych? Mówię: „Jeźdźcie. Będzie fajnie”. Słyszę: „Nie wierzę! Na rekolekcjach nie może być fajnie”. To słowo 15-latkowi naprawdę nie kojarzy się dobrze. Powiedz takiemu chłopakowi, że są to rekolekcje zamknięte, trwające 15 dni (plus dwa dni na dojazd), na których życie płynie w rytmie Różańca, a w czasie tajemnic bolesnych śpiewa się „Wisi na krzyżu”. Sukces murowany. (śmiech) Mówię: „Będzie fajnie. Wytrzymajcie trzy dni, dobra? Potem możecie przyjść i powiedzieć: chcemy wracać do domu”. Nie przychodzą. Trzeciego dnia rekolekcji jest akurat oazowe Boże Narodzenie, kolęda, choinka, życzenia. Zawiązują się relacje i młodzi nie chcą wracać. Jeden z chłopaków powiedział mi kiedyś przed rekolekcjami: „Muszę wcześniej wyjechać do domu”. „OK” – odparłem. Podszedł w trakcie rekolekcji: „Kłamałem, nie muszę wyjechać. Chciałem znaleźć sobie taki wentyl bezpieczeństwa”. Dla wielu z nich zaporą nie do przeskoczenia jest 17 dni oazy. „Zbyt długo” – słyszę coraz częściej. Oni nie są przyzwyczajeni do długiego dystansu. Myślimy w ruchu o tym, by stworzyć model preoazy, letnich rekolekcji tygodniowych…

Wstydzę się!

– To pokolenie indywidualistów – dopowiada ks. Waldemar Maciejewski, odpowiedzialny w archidiecezji katowickiej za Ruch Światło–Życie. – Słowo Boże ma moc, wierzę w to. Dlatego na rekolekcjach pytam młodych: „Chcesz otrzymywać słowo Boże? Wyślij SMS-a o treści »Czekam na słowo« na numer…”. Kiedy przychodzi najwięcej odpowiedzi? Między 21.00 a 23.00, gdy młodzi są sami w domach. Bez klasy, kumpli. Odpowiadają na poruszenie serca. Bywały rekolekcje, na których 90 młodych prosiło SMS-ami o słowo Boże. Oni odpowiedzą często na twoje zaproszenie, ale indywidualnie. Nie przy klasie. Za bardzo się wstydzą wyjść przed szereg.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Marcin Jakimowicz