Tylko z misji jezuickich jest ponad 90 mszy polifonicznych, są opery o tematyce sakralnej, są lamentacje, pasje, antyfony maryjne na każdą porę roku liturgicznego, są kantaty. Prawie wszystkie formy muzyczne, które znaliśmy w Europie w tamtych latach. Możemy wyłożyć całą muzykę baroku, tylko na bazie kolekcji muzyki misyjnej z Boliwii - podkreśla w rozmowie z gosc.pl ks. prof. Piotr Nawrot SVD. Od 27 lat rekonstruuje manuskrypty boliwijskich Indian. To fenomen w skali światowej.
Bardzo... A zatem muzyka europejska mogła być dla Indian uproszczeniem? A zapis muzyczny?
Nie mieli własnego zapisu muzycznego, przynajmniej my tak wiemy, ale kto wie czy to nie zostało zatajone. Jednak niektóre z ich melodii mogliśmy zakodować w naszym systemie muzycznym, a niektóre z naszych melodii oni pojmowali za pierwszym razem. Film "Misja" fantastycznie to pokazuje. Instrumenty muzyczne i śpiew to ich przyciągało.
Musimy pamiętać, że w Ameryce dwa procesy w tym samym czasie i miejscu się dokonują, czyli wyzysk i niewolnictwo oraz ewangelizacja. Pytanie, jak ewangelizować na tym samym terenie gdzie dochodzi do nadużyć? Dlatego powstają redukcje. Bo ci, którzy się przyłączą do redukcji są pod ochroną prawa. Nie można ich traktować jak niewolników. To trzeba rozumieć.
Kultura muzyczna istnieje w Ameryce. Przychodzi nowa i jako efekt spotkania dwóch powstaje kultura misyjna – nie w miastach, ale na misjach. Ona nie jest już taka jak dawna, ale nie jest europejska. Czerpie z obu.
Systematycznie ten proces widzimy od ok. 1570 r. Musiał być stosowany wcześniej, ale nie mamy dokumentów. To co Chiquitos i Moxos pozostawili to jest późniejszej niż Guarani. Misje Guaranów powstały w 1610. Chiquitos to 1691, Moxos to 1681. To najsłynniejsze misje jezuitów. Ale 30 lat wcześniej jezuici pracują w tzw. Xulaca, w okolicach jeziora Titiicaca. I tam ten eksperyment zapoczątkowano, gdy chodzi o misje jezuitów.
Jeśli chodzi o franciszkanów to wszystko jest wcześniejsze, oni byli od początku nastawieni na ewangelizację. Europejczycy docierają do Ameryki przecież w 1492. Mniej niż dekadę później franciszkanie zaczynają systematyczna wysyłkę misjonarzy, nawet dwa razy do roku. Potem dominikanie i inni. Te misje wśród Indian to już od 1510. Od tego czasu patrzą też na sposób aby wysyłać Indian do Europy, aby ich kształcić na naszych uniwersytetach, zwłaszcza w Sewilli. Gdzieś od ok. 1520. Jezuici jeszcze wtedy nie istnieją, powstają 1540,. do Ameryki dopływają 1568 r. A my mamy manuskrypty od z ok. 1680 r..To te które ja badam. Najstarsze.
Jakie uczucie Księdzu towarzyszyło, podczas pierwszego kontaktu z manuskryptami?
Ogromne. Od pierwszego momentu wiedziałem, że moje życie się zmienia.To było doświadczenie nie tylko duchowe. Niektóre części manuskryptu bałem się wziąć do rąk. Każdy dotyk mógł spowodować, ze to się łamało. Dzisiaj to jest super odrestaurowane. Odnawianie muzyki to był proces. Najpierw trzeba zrobić inwentarz, wiedzieć co mamy. Potem stworzyć, zakonserwować. Grupa ludzi się tym zajmowała, ja byłem punktem odniesienia. Cokolwiek robiono, pytano mnie o zdanie, szukano do konsultacji.
Prasa była niesamowicie ważna, bo człowiek może robić najważniejszą rzecz w życiu, a jeżeli tego nikt nie komunikuje no to przenosi z archiwum do biblioteki. Przyłączyły się do tego ambasady, ministerstwa, uniwersytety. Od razu zaczęły powstawać w misjach zespoły muzyczne. I festiwal tego potrzebował. Stąd też, założenie było takie, że jak Hans Roth przy rekonstrukcji kościołów używał metod z czasów misji, tak w rekonstrukcji manuskryptów my postawiliśmy na Indian. I przyjeżdża z Europy taki Piotra Nawrot, który rozumie muzykę, ale pod sobą mam kilku, którzy się uczą.
Mam zespoły muzyczne obok siebie. Muzyków w misjach, których uczę, potem oni uczą dalej. Przyjeżdżają specjaliści od rekonstrukcji manuskryptów. To cały cud, że to nie jedna osoba ale instytucje, które się w to włączyły. Ja jestem punktem odniesienia jeśli chodzi o życie muzyczne, manuskrypty, koncerty itd.. Czyli: inwentarz, katalog, studia i praktyka muzyczna - te cztery kroki.
Ksiądz też siedzi osobiście na nutami...
To moja główna praca, rekonstrukcja tego. Bo ja to rozumiem. Na tym etapie mam 44 tomy opublikowane tych studiów. I ponad 90 artykułów w pięciu językach. To jest efekt mojej pracy badawczej. Najczęściej te dzieła, które ja rekonstruuję są niekompletne, brakuje kilku głosów, jednej części utworu. Przede mną najpierw jest odczytanie tego co jest, a manuskrypt bardzo zniszczony przez klimat.
Nie ma drżenia, obawy że w odrestaurowanym manuskrypcie znajdzie się bardziej ks. Piotr Nawrot niż pierwotny zapis, który przecież zaginął wskutek zniszczenia?
Ja nie byłem jedyny, który zaczął to studiować. Po mojej obronie doktoratu kilka osób się tym zainteresowało. To jest tak jak w architekturze, my znamy strukturę. Na początku sam się obawiałem, ale gdybym nie zaryzykował to ten manuskrypt by pozostał bez swojej oryginalnej funkcji. A muzyka jest muzyką, kiedy brzmi. Kiedy to jest na papierze nie mamy jeszcze muzyki. Stąd też roztropne było zaproponować coś.
Dzisiaj po 27 latach pracy badawczej niech mi ktoś spróbuje powiedzieć, że ja to źle zrobiłem To była też nauka, wyzwanie, to jak pojechać na misje. Ryzyko. Manuskryptu nie ruszam - ja go opracowuję. I każdy widzi gdzie jestem, bo podpisuję. A, ze utwory są wszystkie anonimowe to czasem żartują, że to "anonim Nawrot"
To muzyka funkcjonalna. Ona ma zadanie nas przemieniać i chwalić Boga. Ona musi brzmieć. Stąd też musi być to wypośrodkowanie. Z jednej strony ta rzetelność naukowa, zaznaczenie kiedy to Nawrot, a kiedy autentyczne. Z drugiej strony musi być element odwagi.
Tu nie chodzi o moje preferencje. Jeśli ja mam 5500 stron z jednego kontekstu i 7200 z drugiego, to ja muszę najpierw całościowo to przestudiować. Poznaję pewne procesy. Znam zachowanie muzyków i kompozytora. W muzyce baroku język jest określony. Jeżeli pojawi się słowo, którego brakuje, wiem jak to uzupełnić. Np. "Wstąpił do nieba" i tego mi brakuje to znam kontekst - bo w baroku przy "ascendi" harmonia idzie w górę. Wcale więc nie łatwo mi powiedzieć, że ja się mylę. Trzeba by przestudiować to wszystko co ja.
Ja też mam możliwości wyboru ograniczone. Muszę poznać cały język muzyczny i uzasadnić to. Jednak czuję się dość pewnie w tym. Bo na tym etapie moje studia były już interpretowane począwszy od Indian przez wielkie sale koncertowe. Ta muzyka była grana w Bazylei, w najsłynniejszej szkole muzycznej, w Hadze... Była interpretowana przez wiele czołowych zespołów we Francji, Niemczech, Polsce. Odnoszą się z podziwem i uznaniem. Moja praca była już wystawiona wielokrotnie na próbę. To nie to samo dostać nagrodę od królowej Hiszpanii i kacyków w Boliwii, ale intencje są te same. A ja przyjmuję to z taką same emocją. To było jak złoto testowane z najwyższych temperaturach. I przeszło te testy.
Jak Ksiądz przeżywa w sobie, to co spotkało Księdza?
To jest nastawienie. Jestem wierzący, więc wiem dlaczego. Ale takie jest życie. Tańczymy, jemy, śmiejemy się. Lubię się śmiać i nie umiem się powstrzymać. Miałem to szczęście, bo wygrałem u Indian zaufanie. Oni wymagali poznania osoby. Mogłem poznać duszę Indian. Ja myślę, że w wielu aspektach jestem bardziej ekspertem od duszy Indian niż polskiej. Cały czas jestem świadom, że to mi miało w życiu przypaść, bo to muzyka z kontekstu ewangelizacji, a ja jestem werbistą. I mnie pasjonuje jaka jest zależność między głoszeniem Ewangelii i kulturą, która jest efektem głoszenia ewangelii. Stąd też przygotowanie - misja musi uczyć. Najpierw uczyć się a potem dzielić się sobą - nauczyć się od tej kultury i dzielić. Nie dominować.
A jak ja się w tym odnajduję? Czy ja wiem? Cały czas czuję, że tu chodzi o wielkość tego doświadczenia misyjnego. Nie o mnie, choć moje studia, ta cała analiza jest poprawna. Tu chodzi o Indian, o ludzi. To oni przez swoją wiarę pozostawili dokument, który ja potrafię odczytać. Ale to jest ich wiara, ich muzyka, ich kultura. Stąd jestem świadom, że włożyłem dużo pracy. Ale ta praca to tylko zgoda z tym co ja odkryłem w sobie, powołanie misyjne.
Nie czuję się wybrańcem. Czuję się błogosławiony. Bo to ogromne błogosławieństwo, jak ogromne uzdrowienie w życiu. Taki duży cud. Tym bardziej. że ja pochodzę z rodziny 9 dzieci. Po prostu uchwyciłem moment w życiu. To co miałem robić, robiłem solidnie. To wyniosłem z domu.
Jeśli człowiek współpracuje z łaską bożą, to odnajdzie błogosławieństwo. Praca misyjna jest ogromnie atrakcyjna. Ale to, że ja mogłem wygrać ich zaufanie, to absolutnie nie mogło przyjść ode mnie. W tym wszystkim jest Palec Boży. Przecież ja chciałem być misjonarzem w Japonii, bo tam prestiżowy uniwersytet, bo moje ambicje brały górę.
Dziś czuję się spełniony. Panu Bogu wdzięczność do ostatniego dnia. Bo to jest absolutnie pokierowane z góry.
No i są loty awionetkami...
Czasem latam. To jest przeżycie! Ryż, kukurydza i siadasz na tym,. W zeszłym roku razem noblistą literackim Mario Vargas Llosą, lecieliśmy awionetką. Kilka razy miałem ster w rękach (śmiech) Chłopięce radości! Koniecznie! I sport uprawiam systematycznie. Bieganie, rower. No i podśpiewuję. Klarnet skończyłem zanim poszedłem do klasztoru. A ja jadę samochodem to słucham jazzu i Pink Floydów.
Rozmowa przeprowadzona 8 grudnia 2017 na UAM w Poznaniu. Rozmawiał Krzysztof Błażyca. Tekst jest uzupełnieniem artykułu z GN 52 "Będziesz rekinem"