"Usiadłam na krześle przed ołtarzem, a obok mnie siedział mój mąż. Nie uwierzycie, co się stało!"
Na szczęście poznałam mojego obecnego męża, Damiana. Po raz pierwszy poczułam, że jestem dla kogoś naprawdę ważna i wartościowa. Przy nim czułam się najpiękniejszą kobietą na świecie. Damian pomógł mi odzyskać wiarę w siebie i połatał zszarpaną samoocenę. Po 3 latach wzięliśmy ślub i znowu zaczęły się schodki… Pół roku przed naszym ślubem okazało się, że kilka lat wcześniej, Damian-mój obecny mąż chciał komuś pomóc i wziął znaczny kredyt dla tej osoby. Niestety, ta osoba nie spłacała swoich zobowiązań finansowych. Komornik sądowy zajął wszystkie oszczędności Damiana i co miesiąc potrącał większą część wypłaty. Mieliśmy poważne kłopoty finansowe. Baliśmy się, że będziemy musieli odwołać przyjęcie weselne, bo nie było nas na nie stać. Na szczęście z pomocą mojej rodziny i dziadków Damiana udało nam się wszystko zorganizować, popłaciliśmy zaliczki, a resztę kosztów pokryliśmy z części prezentów ślubnych. Pozostałe pieniążki, które otrzymaliśmy od gości, przeznaczyliśmy na spłatę zadłużenia. Oboje z mężem myśleliśmy, że to koniec naszych problemów, ale myliliśmy się. Równe trzy miesiące po naszym ślubie dowiedzieliśmy się o chorobie nowotworowej mojego męża. Diagnoza – ziarnica złośliwa, trzeci stopień zaawansowania. Czy może być coś gorszego? Poważne długi, które wciąż nie były spłacone, bo nie mieliśmy wystarczających środków, do tego poważna choroba męża. Załamka totalna. Teraz już wiem, że Bóg nade mną czuwał. Czuwał cały czas, nawet gdy byłam od Niego bardzo daleko. Pewnie wielu z Was zada pytanie, czy miałam pretensje do Boga o te wszystkie przykre doświadczenia? Odpowiedź brzmi – NIE! Nigdy, ani razu nie pomyślałam źle o Bogu. Może to być dla Was dziwne, ale tak właśnie było. Można powiedzieć, że wręcz dzięki tym wydarzeniom jestem teraz bardzo, bardzo blisko Mego Pana.
W czasie trwania choroby Damiana i całego procesu leczenia, dostałam się na staż do apteki w Raciborzu, gdzie poznałam cudowną dziewczynę, dzięki której na nowo się nawróciłam! Będę do końca życia dziękować Bogu za dzień, w którym ją poznałam. To ona zaczęła opowiadać mi o czuwaniach w Brzeziu i innych miejscach, gdzie dzieją się cuda. Wcześniej nigdy nie słyszałam o czymś takim. Wręcz myślałam, że cuda, o których czytamy w Piśmie Świętym, działy się tysiące lat temu i już nas praktycznie nie dotyczą. Byłam tak zaintrygowana tymi opowieściami, że pewnego dnia przełamałam się i poprosiłam Dominikę, żeby zabrała mnie kiedyś ze sobą na czuwanie do Brzezia. Kiedy po raz pierwszy znalazłam się w tym cudownym i niezwykłym miejscu, zabrakło mi słów. Pamiętam, że w pewnym momencie łzy płynęły mi po policzkach ze wzruszenia. Widok tych zjednoczonych na modlitwie wiernych, z wyciągniętymi ku górze rękoma, powalił mnie na kolana. Pomyślałam sobie: „Gdzie ja jestem? Chyba nie powinnam tutaj być, nie jestem godna”. Nawet nie pamiętałam, kiedy ostatni raz byłam na spowiedzi świętej. Ale ten wieczór był dla mnie na tyle wyjątkowy, że nie wyobrażałam sobie, żeby nie pojechać na kolejne czuwanie, i kolejne. Piątkowe czuwania w Brzeziu stały się dla mnie stałym elementem każdego tygodnia. Umacniały mnie i dawały zastrzyk energii, którą mogłam później przekazać mojemu mężowi do walki z chorobą :). Podczas jednej z Mszy z prośbą o uzdrowienie otrzymałam łaskę spoczynku w Duchu Świętym. To było coś niesamowitego! Tak jakby Bóg chciał mnie do siebie przytulić i zadać jednocześnie pytanie: „Czy dalej we Mnie wątpisz?”. Niestety, tak właśnie było, że ciągle zdarzało mi się wątpić w moc i łaskawość naszego Stwórcy :( Dotknięcie Ducha Świętego stało się czymś przełomowym w moim życiu. Na nowo odnalazłam ścieżkę, którą powinnam kroczyć. Na nowo zaufałam Bogu.
O łaskach, jakich doświadczyłam na brzeskich czuwaniach, mogłabym długo pisać :) Otrzymałam dar przebaczenia osobie, która wyrządziła wiele złego w moim życiu. Otrzymałam łaskę samoakceptacji – kiedyś nie potrafiłam patrzeć na siebie w lustrze, uważałam się za bardzo brzydkiego paszczura. Dziwiłam się, jak mogę się podobać Damianowi. Podejrzewam, że miało to związek z moimi poprzednimi związkami, przez które straciłam do siebie szacunek. Otrzymałam również łaskę wzbudzenia we mnie potrzeby spowiedzi generalnej. Zaczęłam się też regularnie modlić, co dało mi wewnętrzny spokój. Co więcej, razem z mężem postanowiliśmy się modlić wspólnie i nawet sobie nie wyobrażacie, jakie cudowne były tego owoce! Nasze małżeństwo, które przechodziło kryzys, umocniło się! Na nowo rozkwitła nasza miłość! Modlitwa ma naprawdę ogromną moc!
Kiedyś wstąpiłam do kościoła pomodlić się. W ławce obok zauważyłam klęczącego mężczyznę, który strasznie płakał. W kościele było kilka osób, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Nie mogłam skupić się na modlitwie, bo cały czas czułam, że powinnam podejść do tego człowieka. Po chwili wyszłam z ławki i spytałam owego pana, czy wszystko w porządku. On podniósł głowę i spytał, czy jestem aniołem. Roześmiałam się i powiedziałam, że niestety nie. Spytałam, czy mogę mu jakoś pomóc, lecz on odparł, że już mu pomogłam. Pomogłam mu samą moją obecnością i tym, że jego płacz nie był mi obojętny. Klęczał w kościele kilka godzin i nikt do niego nie podszedł. Czy to nie przykre, że ludzie są tak obojętni na cierpienie innych? Siedzieliśmy jeszcze jakiś czas w ławce. Opowiedział mi swoją historię, wyrzucił z siebie wszystko to, co sprawiało mu ból. Na koniec uśmiechnął się i przytulił się do mnie. Byłam bardzo szczęśliwa, że mogłam pomóc temu człowiekowi, ale bez Ducha Świętego nie byłabym w stanie niczego zrobić. To właśnie Duch Święty „popchnął” mnie do tego.
Mimo, że byłam blisko Boga, w pewnym momencie zaczęło się dziać ze mną coś dziwnego. Do tej pory nie potrafię sobie tego wytłumaczyć. Przez długie miesiące męczyły mnie koszmary senne. Niemalże każdego dnia miałam sny związane z demonami. Śniło mi się, że jestem opętana, albo że szatan chce wciągnąć mnie do piekła. Sny te były realistyczne i przerażające do tego stopnia, że wieczorami bałam się zasnąć, a rano budziłam się z płaczem. Oprócz tego miałam wiele niepokojących objawów przeróżnych chorób. Jednak wszelkie badania i wyniki wskazywały na to, że jestem zdrowa. Zdrowa..? Przecież nie potrafiłam czasem wstać z łóżka, a najprostsza czynność sprawiała mi ogromną trudność. W pewnym momencie zaczęłam tracić sens życia. Moje małżeństwo znowu przechodziło kryzys. Miałam nawet myśli samobójcze… Zdiagnozowano u mnie głęboką depresję ze stanami lękowymi. Jak to możliwe? Przecież byłam tak blisko Boga. Dlaczego? Mój szef stwierdził, że sama jestem sobie winna, bo należę do jakiejś sekty (miał na myśli uczęszczanie na czuwania w Brzeziu). Dodam jeszcze, że na krótko przed tym stanem, dowiedzieliśmy się z mężem, że chemioterapia tak wyniszczyła jego organizm, że nie będziemy mogli mieć biologicznych dzieci. Super! Kolejna cudowna wiadomość. Wydawać się mogło, że już będzie tylko gorzej. Byłam na takim dnie, że myślałam, że się z niego nie podniosę. I wtedy znów Bóg wkroczył do akcji za pośrednictwem Dominiki, która wysłała mnie niemalże siłą na kurs „Nowe Życie” do Stryszawy.