Czy dalej we Mnie wątpisz?

"Usiadłam na krześle przed ołtarzem, a obok mnie siedział mój mąż. Nie uwierzycie, co się stało!"

W dniu wyjazdu wszystko było przeciwko nam (jechałam razem z mężem). Mój stan zdrowia znacznie się pogorszył, byłam nadzwyczaj słaba, miałam mdłości i okropnie bolała mnie głowa. Na domiar złego zepsuł nam się samochód, ale tak bardzo uwierzyłam w to, że Bóg mnie uzdrowi, że nie poddałam się. Udało nam się pożyczyć auto od mojego brata, który tego dnia akurat odbierał swój samochód od mechanika. Najważniejsze, że dotarliśmy na miejsce mimo ponad 2-godzinnego spóźnienia.

Na kursie przeżyłam cudowne chwile. Nigdy nie zapomnę jak leżeliśmy na Wzgórzu Miłosierdzia w cudowną,  gwieździstą noc, podziwiając drogę mleczną i spadające komety zapierające dech w piersiach. To było coś fascynującego! Nigdy wcześniej nie widziałam tak pięknego nieba. Przyznam się jednak, że poczułam ogromne rozczarowanie względem Boga. Miałam do Niego pretensje, że przyjechałam z taką wiarą i przekonaniem, że zostanę uzdrowiona, a On mnie po prostu olał… W pierwszym dniu kursu nie poczułam nic. Właściwie to dotarliśmy na sam koniec dnia, więc nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego. W drugim dniu też nic, poza tym, że standardowo pół dnia przepłakałam. Nawet nie doświadczyłam spoczynku w Duchu Świętym, a było to u mnie dość częstą łaską podczas modlitw wstawienniczych i wieczorów uwielbienia. W trzecim i ostatnim dniu kursu też nic nie poczułam. Nawet, gdy już na zakończenie „Nowego życia”, poproszono nas o napisanie świadectwa o tym, co przeżyliśmy podczas tych trzech dni, nie wiedziałam co napisać. Wydawało mi się, że NIC, kompletnie nic nie otrzymałam. Przypomniały mi się jednak słowa księdza Wojciecha, prowadzącego kurs: „Pan Bóg najlepsze zostawia na sam koniec”. Poprosiłam więc księdza o jeszcze jedną modlitwę wstawienniczą. Po krótkiej rozmowie i wyjaśnieniu całej mojej sytuacji ksiądz zgodził się na modlitwę. Poprosił jeszcze dwóch wstawienników, żeby poszli z nami do kaplicy. Usiadłam na krześle przed ołtarzem, a obok mnie siedział mój mąż. Nie uwierzycie, co się stało! Kiedy wstawiennicy zaczęli się nade mną modlić, poczułam palące ciepło, które przeszywało całe moje serce. Naprawdę bardzo palące, jak ogień! Najpierw się przeraziłam, ale po chwili doświadczyłam spoczynku w Duchu Świętym. Wstawiennicy dalej się modlili, a ja leżałam jak niemowlę wtulona w ramiona mojego męża. Brak mi słów, aby opisać to uczucie… Po zakończonej modlitwie, ksiądz Wojtek spytał mnie jak się czuję. Pamiętam, że się rozpłakałam, nie potrafiłam nic odpowiedzieć. Zostałam jeszcze w kaplicy, aby podziękować za to, co się stało, a gdy tylko wyszliśmy z kaplicy, otrzymałam kolejny dar – dar radości. Śmiałam się jak małe dziecko! Zostałam uzdrowiona! Chciałam powstrzymać ten śmiech, żeby nie wzbudzać zainteresowania innych ludzi, ale nie potrafiłam. To było silniejsze ode mnie. Bóg czyni wielkie rzeczy dla nas!!!! Musimy Mu w pełni zaufać. To, co się stało ponad dwa tysiące lat temu – zesłanie Ducha Świętego – dzieje się również dzisiaj. Tylko wielu z nas nie jest tego świadomych. Dlatego tak ważne są nasze świadectwa, aby inni mogli dowiedzieć się, jak wspaniały jest Bóg!!! Duch Święty jest najcudowniejszym darem od naszego Ojca. Dlaczego tak rzadko korzystamy z Jego pomocy? Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Bóg zadaje nam tylko jedno pytanie: „Czy wierzysz, że potrafię to uczynić?”. Odpowiedz sobie sam/a na to pytanie. Ja Mu zaufałam, ale gdybym się poddała, gdybym na samym końcu zwątpiła, prawdopodobnie dalej byłabym pogrążona w depresji.

Po powrocie z „Nowego Życia” moja rodzina pytała, co się ze mną stało. Nie mogli uwierzyć, że jeszcze w piątek byłam na dnie, bez siły do życia, a w niedzielę po południu tryskałam radością i zarażałam wszystkich optymizmem. To był naprawdę niezwykły CUD!!!!

Pan przemienił moje życie. Teraz staram się każdy problem, każdą sprawę powierzyć Jemu, bo wiem że Bóg pomoże mi zawsze i nawet jeśli czegoś nie potrafię zrozumieć, ufam Mu, bo On wie co jest dla mnie najlepsze.

Kiedy dowiedziałam się, że nie będziemy mogli mieć z mężem dzieci, długo nie potrafiłam sobie z tym poradzić. Jeździliśmy po różnych klinikach leczenia niepłodności i za każdym razem nikt nie dawał nam szans na biologiczne dziecko. Co więcej, próby jakiegokolwiek leczenia niepłodności, groziłyby nawrotem choroby nowotworowej (mąż jest już zdrowy :) ). Kiedy widziałam kobietę w ciąży, wybuchałam rozpaczliwym płaczem. Oboje z mężem pochodzimy z wielodzietnych rodzin i nie wyobrażaliśmy sobie, że nie zostaniemy rodzicami. In vitro czy inseminacja nie wchodziły w grę ze względów religijnych, choć przyznam się, że nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego Kościół jest przeciwko inseminacji. Teraz już to wiem. Dopiero jak ten problem powierzyłam Panu, zaczęłam powoli akceptować tą wolę Bożą. Modliłam się jednak o to, żeby stał się kolejny cud. Bardzo pragnęłam zostać mamą. Wyobraźcie sobie, że podczas jednej z wieczornych modlitw miałam bardzo intensywne przekonanie, że będę miała dziecko. To przekonanie było tak intensywne, że poprosiłam męża, aby kupił mi test ciążowy. Mąż poszedł do apteki, a kiedy wrócił, od razu pobiegłam do łazienki z przekonaniem, że jestem w ciąży. Czekałam cała podekscytowana na wynik… Wynik okazał się negatywny. Pomyślałam sobie: „Co jest grane? Panie Boże, o co chodzi? Dlaczego dajesz mi tak silne znaki, a potem okazuje się, że nic z tego? Jak ja wyglądam teraz przed Damianem? Za chwilę zadzwoni do szpitala psychiatrycznego, żeby mnie odwieźli w kaftanie…”. Ale nic podobnego! Bóg jak coś obieca, to słowa dotrzymuje! Na krótko od tego wieczoru, zaczęłam mieć pragnienie adopcji dziecka. To pragnienie stawało się coraz silniejsze, aż w końcu przełamałam się i porozmawiałam o tym z mężem. Mąż potrzebował trochę czasu, aby dojrzeć do tej decyzji, ale czekałam cierpliwie. Zaadoptowaliśmy śliczną 9-miesięczną dziewczynkę, która jest naszym oczkiem w głowie. Nie wyobrażamy sobie innej decyzji…Co więcej, myślimy o adopcji kolejnego dziecka, ale wszystko w swoim czasie :) .

Moje życie nie jest idealne. Ciągle jeszcze łapię się na tym, jaka jestem słaba, zło jest, niestety, silne, ale walczę każdego dnia. Próbowałam wstąpić do jednej z wspólnot modlitewnych, ale nie mogłam się tam odnaleźć. Na dzień dzisiejszy moim miejscem jest Brzezie. Tam jest mój drugi dom. Jest to miejsce, gdzie czas zatrzymuje się w miejscu, gdzie czuję się dobrze jak nigdzie indziej.

Kiedyś miałam problem z czcią Matki Bożej. Starałam się przełamać i próbowałam na własną rękę zwalczyć niechęć do Niej. Mimo wszelkich prób, modlitwa Zdrowaś Maryjo była dla mnie wielkim wyzwaniem. Czasem nawet podczas tej modlitwy w myślach narzucały mi się wulgaryzmy. Wiem, że to wszystko była sprawka „złego”. I po raz kolejny powierzyłam tę sprawę Panu. Dzisiaj mam wręcz pragnienie codziennej modlitwy różańcowej. Matka Boża pomogła już wielu ludziom i wyprosiła u swego Syna wiele łask, wystarczy poczytać świadectwa osób, które odmawiały „Nowennę Pompejańską”.  Mnie także umacnia każdego dnia.

Powiem tak. Bez Boga nie wyobrażam sobie mojego życia. Może nawet już by nie było mnie na tym świecie. Ogłosiłam Boga królem w każdej dziedzinie mojego życia. Wiem, że z Nim mogę wszystko, a bez Niego nic nie znaczę. Cudowne jest to, że dzięki temu, jak Pan działa w moim życiu, już dwie osoby, które były daleko od Boga, zaczęły się modlić, a jedna, tak jak ja, oddała swoje życie Jezusowi, i za to Chwała Panu!  Tą osobą jest moja przyjaciółka Martyna. Dała się przekonać i w tym roku pojechała ze mną do Tychów na kurs „Nowe Życie” (pojechałam z nią, aby dotrzymać jej towarzystwa). Ktoś mi zadał pytanie, po co tam jadę, jeżeli już byłam na tym kursie. Powiem Wam, że doświadczyłam tam takiej miłości Bożej, jakiej się nie spodziewałam. Bóg wie, czego każdy z nas potrzebuje. Wystarczy wyciągnąć ręce, aby otrzymać obfitości łask. Teraz obie z Martyną wzajemnie umacniamy się w wierze, razem jeździmy na czuwania i jestem bardzo wdzięczna Panu, że postawił ją na mojej drodze  życia.

Nie jest też tak, że nagle nasze problemy znikną i wszystko jest jak w bajce. Problemy zostają – i te mniejsze, i te większe. Ale oddając wszystkie sprawy Bogu, możemy żyć pełnią życia. Ja osobiście mam wiele spraw, które powierzyłam Jezusowi. Do dziś modlę się o uzdrowienie z nerwicy. Ufam Panu, że kiedyś zabierze ode mnie ten problem, ale jeżeli to ma być mój krzyż i taka jest wola Boga, to ją w pełni akceptuję. Wierzę, że cierpienie ma głęboki sens.

„Twe drogi są najlepsze, najlepsze dla mnie są…
Ty Panie wiesz najlepiej, co dla mnie dobre jest…”

Kasia

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..