Nie zdawałam sobie sprawy z siły sakramentu małżeństwa.
Odwiedziłam naszych wspólnych znajomych i usłyszałam, że oni się z nim nie kontaktują, bo źle postąpił i że ich też prosił o niedzwonienie. Nasza wspólna przyjaciółka powiedziała, że w takim chorym układzie mój mąż się zmarnuje, że to go zniszczy.
Ja się przejęłam, nie chciałam, żeby cokolwiek mu się stało. I pomyślałam, że jest mi za dobrze samej z dziećmi i jest to ostatni dzwonek, żeby z tego komfortu zrezygnować. Postanowiłam pojechać po męża. Umówiłam się z nim w jego pracy, bo tylko tam mieliśmy szansę się spotkać, nie powiedziałam mu, o co chodzi. To była sobota, wzięłam ze sobą pojemnik z obiadem, myślałam, że może będzie głodny.
Powiedziałam mu, że tak naprawdę przyjechałam po niego i zabieram go do domu. Ucieszył się i sobie od serca porozmawialiśmy. On chciał to przeprowadzić po swojemu, ale ja się uparłam, że nie wracam bez niego do domu i pojechaliśmy do niej, to była bardzo późna pora około 12 czy 1 w nocy (tak późno kończył pracę). Trochę się obawialiśmy reakcji tej kobiety.
Jak weszliśmy, to mój mąż powiedział do niej, że przyprowadził gościa, na początku nie dotarło do niej, o co chodzi, ale jak dotarło, chciała mnie wyrzucić siłą z mieszkania. Ja powiedziałam, że przyjechałam po męża i bez niego nie wyjdę. Jak chce wzywać policję, to proszę bardzo i złapałam się klamki od jakichś drzwi. Sytuacja wydała mi się groteskowa, ja trzymam klamkę z całej siły, ona mnie szarpie za rękę, a mąż stoi obok. Zaczęłam się śmiać i powiedziałam, że zaraz wyjdę, ale z klamką. Momentalnie mnie puściła. Mąż poprosił, żebym poczekała na niego w samochodzie, on pakując się, porozmawia z byłą kochanką. Posłuchałam, modliłam się cały czas oczekiwania na różańcu, bałam się, że ona go przekabaci. Ale przyszedł z bambetlami i wróciliśmy do domu, mąż był wściekły na byłą kochankę, to mnie upewniło, że jest dobrze.
Przez jakiś czas jeszcze nękała go telefonami i prosiła żeby wrócił (ja drętwiałam ze strachu, ale mąż nie ukrywał tych rozmów i byłam ich świadkiem).
Wszystko zaczęło się układać, przez dwa lata żyliśmy w euforii zakochania jak małolaty, stopniowo euforia opadała, ale my jak prawdziwa rodzina kochamy się, współpracujemy, dzielimy troski, pomagamy sobie nawzajem. Jest to najlepszy okres naszego małżeństwa.
Zostałam uwolniona od uzależnienia od mojego męża, doznałam łaski umiejętności przebaczenia, już w dniu, kiedy się dowiedziałam o zdradzie, przebaczyłam mu i nie czuję najmniejszej urazy, gniewu czy krzywdy na myśl o tym, co się stało, nigdy nie wypominam tego mężowi, to już zostało przebaczone i wymazana została wina. Nie czuję najmniejszej zazdrości o męża, zostałam uwolniona także od niej. Czuję za to wielką więź z mężem i pełne zaufanie do niego.
Codziennie modlę się za tą dziewczynę, która, myślę, najbardziej z nas potrzebuje pomocy.
Powoli staram się nawracać męża na naszą wspaniałą wiarę. Wieczorami mąż modli się, czego nigdy nie robił, bywa ze mną w kościele, od bardzo wielu lat nie był, namawiam go delikatnie na spowiedź, ale wiem, że potrzebuje jeszcze czasu. Już mi obiecał, że w końcu pójdzie, jestem cierpliwa. Czasem rozmawiam z nim o Bogu, przemycam informacje. Zaakceptował mój tryb życia (częste wizyty w kościele, i modlitwy w domu). Kupił mi kropielnicę na wodę święconą i mamy taką w domu przy drzwiach wyjściowych i cała rodzina z niej korzysta. Mam wrażenie, że on wierzy w to wszystko, co mu mówię o Bogu i życiu nadprzyrodzonym, ale boi się, i nie może przełamać się wewnętrznie do generalnej spowiedzi. Ale ja jestem spokojna, ofiarowałam Jezusowi całą moją rodzinę i widzę, że działa. Któż zatroszczyłby się bardziej o nas, jak nie Jezus Chrystus. On wie najlepiej, co nam potrzeba i zna nas dużo lepiej niż my sami. Codziennie rozmawiam z Jezusem, o wszystkim Mu opowiadam i codziennie dziękuję, że jest moim najlepszym przyjacielem.