Nie zdawałam sobie sprawy z siły sakramentu małżeństwa.
Jestem mężatką już 22 lata. Oboje z mężem pochodzimy z rodzin katolickich. Nie wiem, kiedy mąż odszedł od kościoła, prawdopodobnie w szkole średniej. Ja odsunęłam się po poznaniu męża, jak wyprowadziłam się z domu do niego. Nie byliśmy wtedy małżeństwem.
Ślub odbył się dzięki naciskom naszych mam, myślę że ja też tego chciałam, ale jestem osobą mało zdecydowaną i naciski pomogły. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy z mocy tego sakramentu.
Po 2 latach małżeństwa urodziłam pierwsze dziecko, chłopca, zaraz po tym drugie, dziewczynkę. Przechodziłam depresję poporodową, przedłużającą się. Czułam się opuszczona i przygnieciona obowiązkami, mąż ciągle w pracy, bo ktoś musiał zarabiać. Ukrywałam swoją depresję. Coraz częściej dochodziło w weekendy do awantur (to ja byłam agresorem), wyrzucałam mężowi, że go ciągle nie ma. W tym wszystkim nie było Boga. Czasami po takiej awanturze piłam alkohol, ale zawsze później było mi bardzo wstyd i takie sytuacje były rzadkością.
Kiedyś, gdy mąż był w pracy, przyszedł pod nasz dom jakiś facet i zadzwonił domofonem, przedstawił się jako mąż znajomej z pracy mojego męża. Bałam się go wpuścić do domu. Zaczął więc opowiadać mi swoje rewelacje przez domofon. Opowiadał mi, jak mój mąż zdradza mnie z jego żoną. Oczywiście na te rewelacje mój mąż wyparł się wszystkiego i stwierdził, że on tylko z nią rozmawiał i podnosił na duchu, bo mają problemy, a jej mąż jest chorobliwie zazdrosny i wymyśla głupoty. Czułam, że zdrada może być prawdą, ale świadomie podjęłam decyzję, że trzymam się wersji mojego męża, tak było dla mnie bezpieczniej, odsunęłam od siebie świadomość zdrady męża i starałam się żyć jak dotychczas. To było wielkie tchórzostwo z mojej strony i wiedziałam o tym.
Boga cały czas nie było w naszym życiu. Nie chodziliśmy do kościoła, nie modliliśmy się. Pojęłam próbę chodzenia do kościoła z dziećmi (miały około 3 i 4 lata) w niedzielę. Szybko się poddałam, ciągle tylko sobie dokuczały i przeszkadzały innym, było mi wstyd za nie i nie umiałam ich uspokoić.
Trochę odżyłam, gdy wróciłam do pracy, ale zaraz następna porażka - zwolnienie.
Męża dalej nie było w domu, przychodził jak do hotelu, najeść się i spać. I ciągle taka szarówka, bez zmian. Dostałam pracę i znów było lepiej, odżyłam. Dzieci były większe, nie wymagały już takiej opieki jak kiedyś. W stosunkach z mężem też było nieźle. Ja go zawsze bardzo kochałam, to był mój pierwszy chłopak i jedyny. Denerwowało mnie zawsze, że mąż swój czas wolny poświęca innym (miał dużo znajomych z pracy) i zawsze musiał komuś pomóc. Żeby był zazdrosny, czasami po pracy łaziłam po mieście albo po sklepach, żeby myślał, że też spędzam czas z kimś innym. To było głupie. Nie umiałam z nim szczerze porozmawiać, wydawało mi się, że zupełnie nadajemy na innych falach. Często też się obrażałam. W sypialni było nieźle, choć czasem robiłam mu na złość. Miałam przebłyski natchnień. Zawsze wierzyłam w Boga i życie nadprzyrodzone, i jak już nie wiedziałam, co mam zrobić, to zwracałam się właśnie do Boga. Gdzieś w głębi mnie tkwiło przekonanie, że w trudnych chwilach mogę liczyć na Boga.
Miałam takie chwile, że uświadamiałam sobie moje uzależnienie od męża, że postawiłam go na piedestale i traktowałam go jak Boga. Nie wyobrażałam sobie życia bez mojego męża.
Byłam też trochę nieporadna życiowo, nienawidziłam załatwiać spraw urzędowych. Mieliśmy niepisany podział obowiązków, mąż robił zakupy i opłaty, a ja resztę: sprzątanie, gotowanie zajmowanie się dziećmi. Myślałam, że nie poradziłabym sobie bez niego.
Byłam zazdrosna o mojego męża, choć on tego nie widział (była to cicha zazdrość w moim sercu).
Z tej zazdrości i poczucia braku zainteresowania z jego strony chciałam, żeby poczuł to samo co ja czuję, łudziłam się, że wtedy będzie o mnie zabiegał.
Mniej więcej wtedy zaczęłam odmawiać wieczorem przed snem Pod Twoją Obronę... i poprosiłam dzieci, żeby też odmawiały - ale one nie chciały, nie zmuszałam.
Do mojej pracy przyszedł nowy pracownik, na wyższe stanowisko od mojego. Jak go pierwszy raz zobaczyłam, to bardzo mi się spodobał, sprawiał wrażenie spokojnego i wrażliwego faceta. Zafascynował mnie i dużo o nim myślałam, ale nigdy nie posunęłam się ponad to. Teraz to była moja odskocznia od szarówki dnia codziennego, bujałam w obłokach. W myślach nieraz zdradzałam mojego męża. Aż przyszedł dzień, kiedy wyobraziłam sobie, co poczułby mój mąż, kiedy naprawdę bym go zdradziła. Bardzo nie podobało mi się to uczucie i kategorycznie stwierdziłam, że nigdy nie zdradzę mojego męża i że to jego naprawdę kocham. Od tamtej pory nie miałam już natrętnych myśli o innych mężczyznach. Nasze pożycie z mężem naprawdę zaczęło się układać, już nie było żalów czy złości, było zaufanie i współpraca.
W firmie zaczęły się zwolnienia grupowe i straciłam pracę. Nie mogłam się pozbierać, ale mój mąż mnie wspierał i nawet dość szybko udało mi się znaleźć pracę. Ale nie była to wymarzona praca i też mało zarabiałam.